W 1985 roku państwo Sawiccy zamieszkali w jednym z bloków na warszawskiej Woli. Pani Teresa, jako dozorczyni, wprowadzała nowych lokatorów do ich mieszkań. Wszystko układało się do 2009 roku. Wtedy, niespodziewanie jej maż zachorował. Stracił obie nogi, teraz porusza się na wózku.
Pan Jan nie był ubezpieczony. Nie miał prawa do renty. Kalectwo wyeliminowała go z rynku pracy. Dostawał tylko zasiłek pielęgnacyjny w wysokości 150 złotych. Dopiero w październiku ubiegłego roku uzyskał prawo do najniższej emerytury.
50 tysięcy długu
Małżeństwo musiało żyć z jednej pensji. To nie wystarczało na zapłacenie rachunków.
- Żona dostawała 1000-1200 zł. Połowa to były opłaty. 13-stego szła do sąsiadki i pożyczała pieniądze – przyznaje pan Jan.
Przez dziewięć lat dług wraz z odsetkami urósł do ponad 50 tysięcy złotych. Zarząd spółdzielni skierował sprawę do sądu, ten zdecydował o eksmisji starszych ludzi.
Pani Teresa prosiła spółdzielnię o możliwość odpracowania zaległych pieniędzy. Chciała dostać większy rejon, sprzątać też inne bloki. Spółdzielnia powiedziała „nie”.
– Usłyszałam, że się nie nadaje – przyznaje.
Według Roberta Ambroziaka, prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „Wola”, powodem odmowy jest „ocena pracy pani Teresy”.
Mieszkańcy bronią Sawickich
Mieszkańcy, po tym, jak się dowiedzieli o długach, stanęli murem za Sawickimi. Większość z nich podpisała się pod prośbą do prezesa spółdzielni o wycofanie się z eksmisji małżeństwa.
Ludzie są oburzeni postawą spółdzielni.
- Uwzięli się na nią z administracji. Taka jej kierowniczka przyszła któregoś razu, wzięła białą chusteczkę. I patrzyła, czy jest kurz. Do przesady. Żeby w ten sposób podchodzić do sprawy? – dziwi się sąsiadka Hanna Michalska.
Większość sąsiadów dobrze ocenia dotychczasową pracę pani Teresy.
- Uważam, że wywiązuje się ze swoich obowiązków. Dba o porządek na klatce i wokół niej. Bardzo sympatyczna kobieta. Zna tu wszystkich i nie boimy się, że jak wyjedziemy coś się tu stanie – chwali sąsiadka Izabela Nowik-Fryc.
- Jako mieszkańcy tego bloku mamy prawo oceniać swojego dozorcę i jakość sprzątania, a nie pana sekretarka z chusteczką – oburza się jeden z mieszkańców.
Porozumienie o spłacie ratalnej
Władze spółdzielni negatywnie odpowiedziały na prośbę lokatorów. Ci o pomoc i interwencje poprosili Piotra Ikonowicza z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej oraz naszą redakcję.
- Należy zawiązać porozumienie o spłacie ratalnej. I dać możliwość zarobienia większej kwoty – podkreślał Ikonowicz w konfrontacji mieszkańców z prezesem Ambroziakiem.
- Obowiązują nas regulaminy, przepisy. Zgodnie z tymi regulaminami pracujemy – broni się prezes.
„Pieniądze ważniejsze od ludzi”
Zdaniem Piotra Ikonowicza cała sprawa pokazuje, że „pieniądze stały się ważniejsze od ludzi”.
- Zachwiała się nasza hierarchia wartości. Zaczęto uważać, że jeśli ktoś jest winny pieniądze, to jakby czegoś był winny. Po prostu nie ma pieniędzy, bo tak się potoczyło jego życie. W większości przypadków ludzie niewypłacalni to osoby, które przegrały w wyścigu szczurów: zachorowali, zbankrutowali, przeinwestowali. Powody są różne. Ale w którymś momencie człowiek nie ma jak zapłacić. Wtedy nie powinno się go wyrzucać na ulicę, tylko powinien przyjść pracownik socjalny i zapytać jak pomóc. Tak jest w większości krajów zachodniej Europy. Mamy u nas bardzo dziki kapitalizm – uważa Ikonowicz, który podczas spotkania z prezesem spółdzielni, starał się go przekonać do zmiany zdania.
- Są różne możliwości rozwiązania tej sprawy. Dług można odpracować, rozłożyć go na raty, umorzyć odsetki – proponował Ikonowicz.
Prezes spółdzielni jeszcze raz ma rozważyć sytuację Sawicki i podjąć decyzję, co dalej.