Dwa lata temu mała bawiła się zapałkami. W zaniedbanym domu nie było nikogo. Rodzice nie troszczyli się o córeczkę, podobnie jak o inne dzieci. Od ognia zajęła się sukienka dziewczynki. Ola spędziła w szpitalu prawie pół roku. Miała poparzone niemal całe ciało. Przeszła kilkanaście niezwykle bolesnych operacji. Aż do pełnoletności będzie musiała mieć nacinaną i przeszczepianą skórę. Dziewczynka spędziła blisko dwa lata w domu dziecka w Kielcach, gdzie czekała na adopcję. Ze względu na jej chorobę kandydatury nowych rodziców rozważano bardzo starannie. W końcu o Oli dowiedziało się małżeństwo z USA. W Polsce nie znaleziono rodziny, która byłaby w stanie podjąć się opieki nad tak poparzonym dzieckiem. Karen i Kurt już wcześniej adoptowali ciężko chorego chłopca, również z polskiego domu dziecka. W oczekiwaniu na decyzję sądu, amerykańskie małżeństwo spędziło z Olą w Polsce kilka miesięcy. W tym czasie stali się prawdziwą rodziną. - Polubiliśmy się natychmiast – mówi Karen. – Przez kilka minut była nieśmiała, ale już po chwili się uśmiechała bardzo szeroko. - Najpierw mówiła do nich ”ciociu”, ”wujku”, ale bardzo szybko nawiązała się między nią i nowymi rodzicami bliska więź, w dużym stopniu dzięki nowemu bratu – mówi Barbara Passini, dyrektor Krajowego Ośrodka Adopcyjno - Opiekuńczego w Warszawie. Kiedy Ola znalazła nowy dom, przypomniała sobie o niej biologiczna matka. Na szczęście nie udało jej się zmienić decyzji sądu. Pod koniec listopada wydał on zgodę na wyjazd dziewczynki do USA. Ostanie dni w Polsce Ola spędziła z mamą na kupowaniu prezentów dla taty i rodzeństwa. Bardzo szybko nauczyła się języka angielskiego. - Do widzenia, kochamy was! – Karen i Ola żegnali przed odlotem polskich przyjaciół. Nowi rodzice Oli postanowili, że pieniądze zebrane na leczenie dziecka pozostaną na jej koncie w Polsce. Całą terapię w USA opłacą jej z własnego ubezpieczenia. Gdy Ola będzie już dorosła sama zdecyduje, co zrobić z zebranymi pieniędzmi. Karen i Kurt obiecali też, że już wkrótce z adoptowanymi dziećmi przyjadą do Polski. Na pewno wtedy znów się z nimi spotkamy.