Do zdarzenia doszło w kwietniu 2006 roku. Krzysztof Wajdowicz, wzorowy, często nagradzany funkcjonariusz z 11-letnim stażem pracy, wszedł na wieżę aresztu śledczego w Jeleniej Górze, zabarykadował się i oddał z kałasznikowa kilkanaście strzałów w ziemię. Nie spowodował żadnych szkód, nikogo nie ranił, nie wysuwał też żadnych żądań. Przez siedem godzin nie reagował na polecenia służbowe, próby nawiązania kontaktu przez przełożonych oraz negocjatorów policyjnych i więziennych. Ostatecznie poddał się. Prokuratorzy z Jeleniej Góry skierowali do sądu akt oskarżenia przeciwko Wajdowiczowi. W sądzie pierwszej instancji zapadł wyrok pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Wajdowicz wniósł apelację, proces toczy się od nowa. Przez cały czas strażnik twierdził, że powodem, który popchnął go do desperackiego kroku, było złe traktowanie przez przełożonych. Trzy miesiące przed dramatycznym dniem Krzysztof Wajdowicz napisał do dyrektora aresztu o lobbingu, jakiemu jest poddawany przez szefa ochrony. Cztery dni przed oddaniem strzałów w kolejnym piśmie strażnik napisał, że ”czuje się osaczony, zaszczuty i u kresu wytrzymałości psychicznej”. Bezpośrednio przed zdarzeniem funkcjonariusz kolejny raz spotykał się z dyrektorem. - Zwrócił się do mnie agresywnie – czego od niego chcę – mówi Krzysztof Wajdowicz. – Pytał, co ja sobie wyobrażam, że oczekuję odpowiedzi na jakieś bzdurne pisma. Mówił, że w służbach mundurowych mobbing nie występuje, że mam już jedną negatywną opinię, że on napisze mi drugą, że zdechnę z dziećmi jak pies pod płotem. I kazał mi się wynosić. Problemy Wajdowicza rozpoczęły się, gdy jesienią 2005 roku napisał do dyrektora aresztu pismo, informując go o nieprawidłowościach jakich dopuścił się szef ochrony. Od tej chwili strażnik, jak twierdzi, był nieustannie poniżany przez bezpośredniego przełożonego. Potwierdził to w anonimowej rozmowie były pracownik aresztu. - Chciano go może nie upokorzyć, ale pokazać mu, gdzie jest jego miejsce – mówi były pracownik aresztu. – Czy był gnębiony przez szefa ochrony? Nie potrafię odpowiedzieć, ale jeśli chodzi o przeniesienie, to Krzysztof mógł to tak odebrać. I nie wytrzymał tego. Kulminacją konfliktu było przeniesienie Krzysztofa Wajdowicza, wówczas starszego oddziałowego, na wieżę wartowniczą, gdzie służą nowicjusze. To miało być zdaniem rozmówcy głównym powodem nerwowego załamania się doświadczonego funkcjonariusza. Prokuratorzy z Jeleniej Góry prowadzili oprócz śledztwa w sprawie postępku Wajdowicza, także postępowanie w sprawie ewentualnych przewin przełożonych wobec strażnika. Nie znaleźli jednak żadnej winy w ich zachowaniu i umorzyli postępowanie. Sprawą zajął się także Dyrektor Generalny Służby Więziennej i skierował do jej zbadania dwie komisje - okręgową z Wrocławia i centralną z Warszawy. Pierwsza z komisji całą winę zrzuciła na Wajdowicza, w drugim raporcie też nie dopatrzono się winy przełożonych. - Nie postawiono konkretnych zarzutów mobbingu, stwierdzono pewne nieprawidłowości w reakcjach interpersonalnych – mówi mjr Luiza Sałapa, rzecznik prasowy Centralnego Zarządu Służby Więziennej. – Aby postawić konkretne zarzuty trzeba udowodnić złamanie prawa. W Jeleniej Górze nie doszło do złamania przepisów, tylko do złego zarządzania. Były złe stosunki między kadrą i kierownictwem. Krzysztof Wajdowicz jest dziś na rencie inwalidzkiej. Ciągle musi zażywać leki, wciąż leczy się psychiatrycznie. Ma kłopot ze znalezieniem pracy, bo nikt nie chce zatrudnić człowieka, który w swojej biografii ma taki incydent. Dlatego on i jego żona postawili sobie za cel odzyskanie dobrego imienia. Nie pogodzili się z umorzeniem sprawy wobec kierownictwa aresztu. Nowa opinia psychiatryczna rzuciła inne światło na sprawę mobbingu. Prokuratura w Legnicy, do której przeniesiono śledztwo skierowała do sądu akt oskarżenia. - Prokurator uznał, że przyczyną zachowania [Wajdowicza] było znęcanie się psychiczne ze strony bezpośredniego przełożonego – mówi Liliana Łukaszewicz z Prokuratury Okręgowej w Legnicy. Na ławie oskarżonych zasiądą wkrótce kierownik ochrony i dyrektor aresztu. Prokuratura w Legnicy zarzuciła kierownikowi ochrony poniżanie i znęcanie się nad strażnikiem. Dyrektor aresztu został oskarżony o niedopełnienie obowiązków służbowych. Dyrektor zaraz po wydarzeniach w areszcie śledczym przeszedł na emeryturę, grozi mu kara do dwóch lat więzienia. Kierownik ochrony dopiero, gdy legnicka prokuratura postawiła mu zarzuty został zawieszony w pełnieniu obowiązków. Jego czyn jest zagrożony karą do pięciu lat pozbawienia wolności.