Mąż pani Barbary zaczął niepokoić się o żonę. Zbyt długo nie wracała do domu. Wtedy natknął się list. Był to list pożegnalny. Zrozpaczona rodzina zawiadomiła policję. Podjęto poszukiwania. Dwa dni później kobietę znaleziono martwą. Powiesiła się w toalecie, jednej z restauracji w centrum Sopotu. - Ona z tą myślą chodziła i się tłukła cały czas. Ona pewnie była już na tyle zmęczona i na tyle nie wiedziała co zrobić, że to po prostu zrobiła – mówi były pracownik Straży Miejskiej w Gdańsku. Co mogło pchnąć kobietę do tak dramatycznej decyzji? Jakie problemy? Mąż uważa, że kłopoty w pracy. - Praca była jej zmartwieniem największym. O żadnych jej innych problemach nie wiem – mówi mąż samobójczyni. Pani Barbara od 20 lat pracowała w Referacie Wykroczeń Komendy Straży Miejskiej. Była lubiana i ceniona wśród kolegów. - Oprócz smutku, jest to prawdziwa złość i rozgoryczenie, że do takiej sytuacji doszło – mówi Robert Rokosz, strażnik miejski. Problemy pani Barbary zaczęły się trzy miesiące temu, gdy prokuratura dopatrzyła się uchybień w dokumentowanych przez nią spraw związanych z wykroczeniami. - Były to zarzuty poświadczenia nieprawdy i niedopełnienia obowiązków. Takich zarzutów postawiono 139. Ten nielegalny proceder polegał na tym, że funkcjonariusze straży miejskiej w toku prowadzenia postępowania o wykroczenie nie dokonywali czynności przesłuchania funkcjonariuszy, którzy ujawnili wykroczenie, lecz tylko treść notatki z ujawnienia takiego wykroczenia była przenoszona do treści protokołu przesłuchania świadka – mówi Renata Klonowska, Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Śródmieście. Sprawy wykroczeń dotyczyły głównie ruchu drogowego lub zakłócania porządku publicznego. Mimo że skrócona procedura dokumentacji była ogólnie akceptowana i przyjęta przez przełożonych, a pracownica wykonywała polecenia służbowe, władze komendy nie mają sobie nic do zarzucenia. - W interpretacji naszych pracowników było to zgodne z prawem, bo tak wskazywały kontrole, które przechodziliśmy. Wierzę, że zwycięży rozsądek, a proces nie będzie przypominał „Procesu” Kafki – broni postępowania swoich pracowników Leszek Walczak, komendant Straży Miejskiej w Gdańsku. Pracownicy straży miejskiej, są wstrząśnięci i rozgoryczeni śmiercią koleżanki. Uważają, że kwestionowany dziś sposób tworzenia dokumentacji związanej z mandatami, był efektem bezpośrednich nacisków przełożonych. Chodziło o to, by jak najszybciej skierować do sądu jak najwięcej spraw. - Prawdopodobnie geneza powstania tych planów dla działania straży zaczęła się wtedy, kiedy stworzono pierwsze konkursy na najlepszego strażnika. Byliśmy rozliczani według statystyk, np. ilości przeprowadzonych interwencji. Dalej chodziło o ilość mandatów, wniosków do sądu – opowiada Robert Rokosz, strażnik miejski. - Dla nas stawianie limitów w ilościach mandatów było trudne do przyjęcia i zaakceptowania – dodaje Andrzej Baj, Straż Miejska w Gdańsku. Kontrole miasta w zakresie pracy komendy straży nie wykazywały poważnych uchybień. Pomimo toczących się spraw prokuratorskich, nie wyciągnięto żadnych konsekwencji służbowych. - To, co się stało w tej komendzie, jest bardzo smutne i nie powinno się wydarzyć. Toczy się dalej postępowanie prokuratury. Po jego zakończeniu prezydent na pewno wnikliwie przeanalizuje wyniki postępowania i będzie podejmował decyzje – mówi Emilia Salach, Urząd Miasta w Gdańsku.