Dlaczego strażniczka miejska odebrała sobie życie?

TVN UWAGA! 135195
Pani Barbara była wieloletnią i cenioną pracownicą Straży Miejskiej w Gdańsku, kilka dni temu odebrała sobie życie. Co mogło pchnąć kobietę do tak desperackiego kroku? Wiele wskazuje na to, że sprawy zawodowe. Okoliczności śmierci wyjaśnia prokuratura.

Mąż pani Barbary zaczął niepokoić się o żonę. Zbyt długo nie wracała do domu. Wtedy natknął się list. Był to list pożegnalny. Zrozpaczona rodzina zawiadomiła policję. Podjęto poszukiwania. Dwa dni później kobietę znaleziono martwą. Powiesiła się w toalecie, jednej z restauracji w centrum Sopotu. - Ona z tą myślą chodziła i się tłukła cały czas. Ona pewnie była już na tyle zmęczona i na tyle nie wiedziała co zrobić, że to po prostu zrobiła – mówi były pracownik Straży Miejskiej w Gdańsku. Co mogło pchnąć kobietę do tak dramatycznej decyzji? Jakie problemy? Mąż uważa, że kłopoty w pracy. - Praca była jej zmartwieniem największym. O żadnych jej innych problemach nie wiem – mówi mąż samobójczyni. Pani Barbara od 20 lat pracowała w Referacie Wykroczeń Komendy Straży Miejskiej. Była lubiana i ceniona wśród kolegów. - Oprócz smutku, jest to prawdziwa złość i rozgoryczenie, że do takiej sytuacji doszło – mówi Robert Rokosz, strażnik miejski. Problemy pani Barbary zaczęły się trzy miesiące temu, gdy prokuratura dopatrzyła się uchybień w dokumentowanych przez nią spraw związanych z wykroczeniami. - Były to zarzuty poświadczenia nieprawdy i niedopełnienia obowiązków. Takich zarzutów postawiono 139. Ten nielegalny proceder polegał na tym, że funkcjonariusze straży miejskiej w toku prowadzenia postępowania o wykroczenie nie dokonywali czynności przesłuchania funkcjonariuszy, którzy ujawnili wykroczenie, lecz tylko treść notatki z ujawnienia takiego wykroczenia była przenoszona do treści protokołu przesłuchania świadka – mówi Renata Klonowska, Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Śródmieście. Sprawy wykroczeń dotyczyły głównie ruchu drogowego lub zakłócania porządku publicznego. Mimo że skrócona procedura dokumentacji była ogólnie akceptowana i przyjęta przez przełożonych, a pracownica wykonywała polecenia służbowe, władze komendy nie mają sobie nic do zarzucenia. - W interpretacji naszych pracowników było to zgodne z prawem, bo tak wskazywały kontrole, które przechodziliśmy. Wierzę, że zwycięży rozsądek, a proces nie będzie przypominał „Procesu” Kafki – broni postępowania swoich pracowników Leszek Walczak, komendant Straży Miejskiej w Gdańsku. Pracownicy straży miejskiej, są wstrząśnięci i rozgoryczeni śmiercią koleżanki. Uważają, że kwestionowany dziś sposób tworzenia dokumentacji związanej z mandatami, był efektem bezpośrednich nacisków przełożonych. Chodziło o to, by jak najszybciej skierować do sądu jak najwięcej spraw. - Prawdopodobnie geneza powstania tych planów dla działania straży zaczęła się wtedy, kiedy stworzono pierwsze konkursy na najlepszego strażnika. Byliśmy rozliczani według statystyk, np. ilości przeprowadzonych interwencji. Dalej chodziło o ilość mandatów, wniosków do sądu – opowiada Robert Rokosz, strażnik miejski. - Dla nas stawianie limitów w ilościach mandatów było trudne do przyjęcia i zaakceptowania – dodaje Andrzej Baj, Straż Miejska w Gdańsku. Kontrole miasta w zakresie pracy komendy straży nie wykazywały poważnych uchybień. Pomimo toczących się spraw prokuratorskich, nie wyciągnięto żadnych konsekwencji służbowych. - To, co się stało w tej komendzie, jest bardzo smutne i nie powinno się wydarzyć. Toczy się dalej postępowanie prokuratury. Po jego zakończeniu prezydent na pewno wnikliwie przeanalizuje wyniki postępowania i będzie podejmował decyzje – mówi Emilia Salach, Urząd Miasta w Gdańsku.

podziel się:

Pozostałe wiadomości