Andrzej Ż. mieszka w Warszawie, ma na utrzymaniu żonę i trojkę dzieci. Przez kilkanaście lat pracował w policji, potem przez rok był zatrudniony w Urzędzie Skarbowym. Gdy nie przedłużono z nim umowy, zaczął dorabiać jako ochroniarz. Oprócz pensji otrzymywał ok. 3 tys. złotych policyjnej emerytury. Mimo to rodzina popadła w długi. - Nawet o tym nie wiedziałam, że stracił pracę. Prawdopodobnie sam się już zwolnił, bo nie mógł wytrzymać. Kredyt na mieszkanie był wzięty. Wiem, że miał też do spłacenia karty kredytowe, ale zawsze uspokajał, że to jakoś idzie, co miesiąc ściągają i już jesteśmy do przodu – opowiada żona pana Andrzeja. Andrzej Ż. na kilka godzin przed próbą samobójczą przysłał do redakcji UWAGI! list. Obwinia w nim o wszystko premiera Donalda Tuska. Zwraca się również do swojej żony, tłumaczy co ma robić po jego śmierci. Zapewnia o swojej miłości i przeprasza za to, co zrobił. - Czytam to i jestem w wielkim szoku, ale jakoś to nie dochodzi do mnie. Nie ma do niego żalu, bo w pewnym sensie chciał nas ochronić – komentuje list żona Andrzeja Ż. Andrzej Ż. popadł w długi, gdy po stracie pracy musiał zaciągnąć kredyt na leczenie chorego dziecka. Ostatnio nachodził go komornik. Kilka miesięcy temu rodzinie odłączono prąd. W opinii Andrzeja Ż. jego problemy zaczęły się, gdy doniósł do Ministerstwa Finansów, że jego przełożeni i koledzy z urzędu skarbowego łamią prawo. Kontrola nie potwierdziła jego doniesień, a z mężczyzną nie przedłużono umowy o pracę. Nigdy nie pogodził się z tym, że nie uznano jego racji. - Od dawna miał problemy w Urzędzie Skarbowym, w którym pracował. Wykryto tam jakieś nieprawidłowości. Pisał do najważniejszych osób w Państwie. Mówił: ja nie popuszczę tego, co tam jest, dlatego, że ja nie chcę iść siedzieć. Gryzło go to bardzo. Nieraz mu powtarzałam, żeby dał sobie spokój, bo jest to walka z wiatrakami. Ale był nieugięty – wspomina żona pana Andrzeja. Pierwszą skargę na domniemane nieprawidłowości w urzędzie skarbowym Andrzej Ż. wysłał do minister Julii Pitery. Narastało w nim poczucie, że jest ofiarą urzędniczego spisku. - Ten urząd w przeciągu trzech lat był dziewięć razy kontrolowany. Nieprawidłowości, o których pisał Andrzej Ż., nie potwierdziły się – mówi Julia Pitera, minister w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Życiu Andrzeja Ż. nie zagraża już niebezpieczeństwo. Czeka go kilkumiesięczna rehabilitacja. Urzędnicy zadeklarowali pomoc w rozwiązaniu jego problemów, a prokuratura próbuje wyjaśnić, dlaczego mężczyzna posunął się do tak desperackiego kroku.