Dlaczego nikt nie zauważył jej śmierci?

TVN UWAGA! 209363
Blisko centrum stolicy, w dużym bloku blisko ruchliwej ulicy umiera starsza osoba. I chociaż za ścianą mieszkają sąsiedzi, to nikt nie zwraca uwagi, że nagle z dnia na dzień kobieta przestaje pokazywać się na podwórku. Jak to możliwe, że nikt nie zauważa tej śmierci?

Według mieszkańców budynku na warszawskiej Ochocie kobieta mieszkała tu z mężem i dziećmi od momentu wybudowania bloku. Rodzina od zawsze unikała kontaktu z sąsiadami. Od pięciu lat, od chwili gdy zmarł mąż kobiety, ona sama rzadziej opuszczała mieszkanie. Samotnie opiekowała się upośledzoną córką. Gdy zmarła, niepełnosprawna kobieta została w mieszkaniu sama z rozkładającym się ciałem matki. Najprawdopodobniej spędziła tak dużo czasu.

- Trudno określić, ile to ciało w tym miejscu leżało, natomiast leżało na pewno dłuższy czas - mówi Nikodem Kiełbowicz z komendy miejskiej straży pożarnej w Warszawie. O tym, że coś jest nie tak zaalarmowała sąsiadka z dołu, pani Katarzyna, gdy na suficie pojawiła się u niej duża plama. Jak się potem okazało, pochodziła z rozkładających się zwłok zmarłej.

Niezauważona śmierć

Jak to możliwe, że w XXI wieku w wielkim mieście umiera kobieta i nikt tego nie zauważa?

- To zależy od tego, jakie są relacje sąsiedzkie. Tutaj były bardzo ograniczone - uważa Krzysztof Gajos, przedstawiciel wspólnoty mieszkaniowej. - Jest pęd za swoimi sprawami, za swoim życiem i nikt nie zwraca na to uwagi, co się dzieje u kogoś - mówi pani Katarzyna, sąsiadka zmarłej kobiety. Tłumaczy, że sama wychowuje córkę i gdy na górze była cisza, uznawała to za dobry znak. - Uważałam, że wszystko w porządku. Myślałam, że opieka społeczna jest z nią w jakimś kontakcie, że ktoś tu przychodzi. Nie wiedziałam, że jest tam córka nie widywałam jej - twierdzi pani Katarzyna.

Kobieta jednak miała nie jedną, ale dwie córki. Starsza z nich nie mieszkała z matką i, jak mówią sąsiedzi, utrzymywała z nią sporadyczne kontakty. Ona sama w rozmowie z reporterem UWAGI! twierdzi, że dzwoniła do matki co tydzień. Osobiście jednak nie zjawiła się tam od dawna.

- Nie byłam u matki od siedmiu lat - stwierdziła też i dodała, że o śmierci kobiety dowiedziała się od policji. Więcej mówić nie chciała. - To pana nie powinno interesować, do widzenia - zakończyła rozmowę z reporterem UWAGI!.

Zbierała ubrania ze śmietników

Jak się okazuje, kobieta nie tylko unikała kontaktów z sąsiadami. Po śmierci męża zaczęła też znosić do mieszkania rzeczy z okolicznych śmietników. Administracja od lat próbowała doprowadzić do uprzątnięcia lokalu, jednak właścicielka nie chciała nikogo wpuścić do środka.

- To mieszkanie, gdzie są cztery pokoje i coś na wzór garderoby - mówi Anna Oleszczuk, administratorka budynku. - Te osoby spały na czymś w rodzaju łóżka, tylko i wyłącznie na środku, bo cała reszta pokoi była zawalona. Trudno było tam wejść, bo te rzeczy nagromadzone tamowały drzwi - opowiada i dodaje, że zbierane były hałdy nie zwykłych śmieci, ale tekstyliów, ubrań, które od lat zbierane były z kontenerów i śmietników.

Konsternacja urzędników

Według naszych informacji kilka tygodni przed śmiercią z kobietą kontaktowała się kuzynka, po spotkaniu z nią poinformowała ośrodek pomocy społecznej, że jej krewna mieszkająca z niepełnosprawną córką źle się czuje i wymaga opieki. Urzędnicy, gdy zapytaliśmy ich o sprawę, byli jednak skonsternowani. Chociaż od znalezienia zwłok minął tydzień, ustalenie tego, jak wyglądała opieka nad nią, zajęło im kilkadziesiąt minut.

Dowiedzieliśmy się, że pracownik socjalny trzykrotnie próbował skontaktować się z kobietą, jednak nigdy nie udało mu się z nią spotkać. Rozmawiał z nią jedynie przez telefon. Kobieta stwierdzić miała, że nie potrzebuje pomocy. Pracownicy - również telefonicznie - skontaktowali się z jej córką, która nie mieszka z matką, ale ta też miała ich zapewnić, że wszystko jest w porządku.

- Są osoby starsze, które sobie nie życzą kontaktu z pracownikiem socjalnym - tłumaczy Alicja Watrak, dyrektorka ośrodka pomocy społecznej na Ochocie. Przyznaje jednak, że pracownik mógł bardziej zaangażować się w sprawę. - Być może to jest nauczka dla pracowników socjalnych, że to że jest rodzina, nie zmienia faktu, że mimo wszystko musimy kontrolować - mówi.

podziel się:

Pozostałe wiadomości