Historię Daniela opowiedzieliśmy dwa tygodnie temu. Chłopiec trafił do Polski, jako kilkulatek. Chorował na porażenie mózgowe. Dziś nie pamięta i nie chce pamiętać swoich rodziców. Pamięta za to doskonale, jak krzywdzili go ludzie, którzy kupili go, by zarabiać na jego nieszczęściu.
Znał tylko modlitwę
Daniel razem z innymi żebrzącymi dziećmi mieszkał w baraku. Całe dnie spędzał na ulicach. Również zimą, w ostry mróz. Żebranie to jedyne, co potrafił. W tamtym czasie nikt nie traktował go, jak człowieka. Chłopiec jadł rękami, nie potrafił mówić po polsku. - Tylko "Zdrowaś Mario, łaskiś pełna" - wspomina.
Kiedy dzień był nieudany i nie uzbierał odpowiedniej ilości pieniędzy, nie dawano mu jeść, bito pokrzywami. - Ja wtedy bardzo źle chodziłem. Na samych palcach - wspomina Daniel, którego ze względu na niepełnosprawność nazywano Olog, czyli "kulawy".
Niepełnosprawnego chłopca w końcu zatrzymała policja i przekazała do ośrodka szkolno-wychowawczego w Makowie Mazowieckim.
Dom pomocy społecznej
Gdy w wieku 24 lat zapragnął się usamodzielnić, okazało się, że opiekunowie zaplanowali dla niego inny scenariusz: resztę życia miał spędzić w domu pomocy społecznej.
- Los różnie się układa i nie wszystkie osoby mogą samodzielnie funkcjonować. Daniel należy do takich osób, które same sobie nie poradzą - kwitowała jego marzenia Anita Kurowska, dyrektorka ośrodka szkolno-wychowawczego w Makowie Mazowieckim.
Tutejsi opiekunowie nie tylko twierdzą, że Daniel nie poradzi sobie samodzielnie w życiu, ale dyskredytują go jako człowieka. - Uczuciowość wyższa jak gdyby zniknęła w jego przypadku! - stwierdziła w rozmowie z reporterką UWAGI! Urszula Czerny, która w ośrodku w Makowie pracuje jako psycholog. Swoją tezę lansowała też podczas naszego programu na żywo.
"To powinna być radość dla placówki"
- Taka opinia psychiatryczna może się odnosić do ogromnego "zwyrodnialca", który np. dokonuje zabójstwa człowieka z premedytacją! Ale do Daniela? Nie taka jest rola osoby wspierającej w placówce, w której przebywają osoby z różnymi trudnymi sytuacjami, żeby wypowiadać takie opinie! Pan Daniel, na tle innych osób z niepełnosprawnościami, naprawdę funkcjonuje fantastycznie. To powinna być radość dla placówki móc się taką osobą pochwalić - nie kryje oburzenia dr Monika Zima-Parjaszewska z Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną.
Również Ewa i Andrzej Kobylińscy, u których Daniel od dziesięciu lat spędza wakacje, święta i weekendy, nie mają wątpliwości, że - gdyby tylko dać mu szansę - Daniel mógłby żyć jak inni, być samodzielnym i szczęśliwym. - Tylko o to proszę! On nie chce iść do DPS-u - przekonuje pani Ewa.
"Powinni stać po mojej stronie"
- Pracownicy ośrodka powinni stać po mojej stronie! Zachowują się nie w porządku - uważa sam Daniel Stanciu, który poprosił UWAGĘ! o pomoc. Mężczyzna zorientował się, że nie tylko zaplanowano dla niego życie w DPS-ie, ale również przez 15 lat kierownictwo ośrodka nie uregulowało jego formalnych spraw: do dziś nie ma dowodu osobistego i nie może korzystać z wielu świadczeń socjalnych.
Daniel za trzy tygodnie kończy naukę i będzie musiał opuścić ośrodek. Wciąż nie ma jednak mieszkania. - Informację o sprawie uzyskaliśmy na początku marca, kiedy Daniel wraz z opiekunką zgłosił się z wnioskiem o mieszkanie - asekuruje się Lech Gadomski, wiceburmistrz Makowa Mazowieckiego. I zapewnia, że aktualnie poszukuje w spółdzielni mieszkaniowej lokalu do wynajęcia dla Daniela. Bo w swoich zasobach, gmina takiego lokalu nie posiada. - Nikt Daniela z walizkami na ulicę nie wystawi! - dodaje burmistrz.
Bez stałego pobytu
Wcześniej jednak kierownictwo ośrodka szkolno-wychowawczego przez lata nie zrobiło nic, by Daniel otrzymał mieszkanie! Przez długi czas chłopak nie otrzymywał też należnej mu renty. O zaniedbaniach pracowników ośrodka rozmawiano w starostwie powiatowym.
- Nie mogłam wystąpić do ZUS-u o rentę, dlatego że Daniel nie miał wtedy ważnej karty stałego pobytu. Z kolei o kartę stałego pobytu złożyliśmy wniosek, ale do niego należało dołączyć zaświadczenie o meldunku. A Daniel nie mógł tego dostać, bo żeby mieć meldunek trzeba mieć aktualną kartę pobytu! - przekonywała na spotkaniu w starostwie dyrektor Anita Kurowska.
Kiedy reporter UWAGI! dopytywał, kto miał obowiązek o to wszystko zadbać, pani dyrektor nie chciała odpowiedzieć. Podobnie jak starosta powiatu makowskiego, który długo wzbraniał się przed pytaniami, jakie konsekwencje wyciągnie w stosunku do pracowników ośrodka. - Nie można patrzeć na sytuację jednostronnie! Trzeba ją zbadać - odpowiadał wymijająco Zbigniew Deptuła. W końcu jednak zadeklarował: - Jeśli jest to naruszenie prawne, to będą konsekwencje dyscyplinarne.
"Obywatelstwo należało się z automatu"
Po naszym reportażu losem Daniela zainteresowała się fundacja La Strada, zajmująca się pomocą ofiarom handlu ludźmi. - Daniel powinien nabyć polskie obywatelstwo jako dziecko! Jemu się ono należało z automatu zgodnie z ówczesną ustawą o obywatelstwie - mówi Irena Dawid-Olczyk. I uzasadnia: obywatelstwo należało się Danielowi, jako że był dzieckiem nieznanych rodziców, znalezionym na terenie Polski. - Możemy mu pomóc potwierdzić obywatelstwo lub o nie wystąpić - zapowiada Dawid-Olczyk.
- Nie znam rodziców, nie wiem czy ich mam, nigdy o nich nie myślę. Nie chcę ich znać - słyszymy od Daniela. To Kobylińskich traktuje jak rodzinę. Do pani Ewy Daniel mówi "ciociu". - Bo pewnie nie ma odwagi powiedzieć "mamo". Ale w sms-ach tak właśnie do mnie pisze - mówi pani Ewa. Nie potrafi powstrzymać przy tym łez. - Nikt nie zdoła zastąpić matki, ale ja mu przynajmniej pomogę - dodaje.
Od czerwca Daniel ma otrzymywać rentę. Już w tym tygodniu będzie oglądać mieszkanie, w którym zacznie się usamodzielniać. - Nieważne, jak o mnie mówią: "Rumun", "Cygan", czy "kulawy". Nie załamię się, nie wolno się poddawać. Trzeba żyć jak inni ludzie - mówi Daniel.