Czy to dziecko musiało umrzeć?

TVN UWAGA! 3623706
TVN UWAGA! 137923
7-letni Kacper, kiedy w Nowy Rok przywieziono go do szpitala, ważył osiem kilogramów. Mimo starań lekarzy zmarł nazajutrz. Matka mówi – wiedziałam, że on umrze. Dlaczego sądowy kurator i opieka społeczna nie potrafili zapobiec tragedii?

33-letnia Anna z Bogatyni samotnie wychowywała siódemkę dzieci. Nie pracowała, od wielu lat korzystała z pomocy opieki społecznej, od której otrzymywała wsparcie finansowe i opał na zimę. Najmłodsze dzieci miały opłacony pobyt w przedszkolu i posiłki. O ojcu sąsiedzi mówią – wolny ptak, który nie interesował się dziećmi. Kiedy w 2002 r. Anna urodziła trojaczki, świętowała cała Bogatynia. Ale dwoje z trojga dzieci miało dziecięce porażenie mózgowe. Najciężej chory był Kacper - zdiagnozowano u niego głęboki niedorozwój umysłowy i fizyczny. Wymagał specjalistycznej opieki. - Do trzeciego, czwartego roku życia matka przychodziła na badania regularnie – mówi Mirosława Garbowska, lekarz pediatra. – Dzieci były rehabilitowane. Ten dobry kontakt zakończył się 29 września 2008 r., w dniu ostatniej wizyty. Matka Kacpra mówi, że nie dawała sobie rady z opieką nad dziećmi. Kiedy żył ich dziadek, pomagał jej i woził z dziećmi do lekarza. Zapytana, czy wzywała lekarza do domu, mówi, że nie było takiej potrzeby. Ale przyznaje, że Kacper poważnie niedomagał. - Od jakiegoś czasu przestał jeść, pić – mówi Anna, matka Kacpra. – Więcej wypluł niż zjadł. Ale już wcześniej były takie sytuacje, że nie jadł, tylko spał. A potem wracał do normy. Pracownica Ośrodka Pomocy Społecznej w Bogatyni wypytywała panią Annę o lekarza. Ta zbywała ją wykrętami. - Tłumaczyła, że była u jakiegoś znajomego lekarza - mówi Małgorzata Stasiwolak z OSP w Bogatyni. - Prosiłam, żeby pokazała mi coś na dowód - zaświadczenie o wizycie, receptę. Mówiła, że akurat nie ma, ale później przyniesie. Gdy pojawiły się kolejne problemy i starsze dzieci przestały chodzić do szkoły opieka społeczna zaalarmowała sąd. W maju 2009 roku ograniczono matce władzę rodzicielską. Cała rodzina trafiła pod nadzór kuratora, który miał pilnować czy pani Anna właściwie opiekuje się dziećmi. - Informacje od kuratora były generalnie pozytywne – mówi Agnieszka Wiercińska – Bałaga, wiceprezes Sądu Rejonowego w Zgorzelcu. – Wynikało z nich, że matka we właściwy sposób wypełnia obowiązki rodzicielskie. Jednak Małgorzata Stasiwolak, która miała inne zdanie, bo widziała, jak bardzo chude są dzieci pani Anny, podzieliła się nim z kuratorem. W sierpniu 2009 roku skontaktowała się z pediatrą, który wystawił złą opinię o stanie zdrowia dzieci. Okazało się, że są zaniedbane, matka od prawie dwóch lat nie była z nimi u lekarza. Mimo, że do sądu trafiły te informacje nie podjęto żadnych działań, które mogłyby uratować Kacpra. - Kurator nie widział dzieci osobiście w grudniu - mówi sędzia Agnieszka Wiercińska – Bałaga. - Tłumaczy, że było to spowodowane natłokiem obowiązków zawodowych. Informacja od kuratora nie dotarła do sądu, choć powinna. Sprawę analizujemy. Matka Kacpra mówi, że chory syn i tak by umarł. Prokuratura postawiła jej zarzut narażenia dziecka na niebezpieczeństwo utraty życia. Grozi jej kara do pięciu lat pozbawienia wolności. Pozostałe dzieci sąd umieścił w rodzinach zstępczych. Prokuratura nie wyklucza, że zarzuty usłyszą osoby, które odpowiadały za opiekę i nadzór nad rodziną Anny.

podziel się:

Pozostałe wiadomości