Zapach lipy czy odór kurczaków
Jolanta i Thierry, polsko-belgijskie małżeństwo, przeprowadzili się z Belgii na Podlasie prawie 20 lat temu. Prowadzą gospodarstwo agroturystyczne z miejscami dla 20 osób. Owoce, warzywa, przetwory i inne produkty spożywcze dla gości pochodzą z regionalnych ekologicznych upraw, albo wprost z ich ogrodu czy pieca.
- Jest tutaj cisza, spokój i bliskość natury. Wszyscy, którzy do nas przyjeżdżają mówią, że żyjemy wolni – mówi Jolanta Kundzicz i dodaje: Obawiam się, że już niedługo nie będzie można posiedzieć przed domem. Zamiast zapachu lipy, będzie czuć odór.
Również 20 lat temu na podlasie wraz żoną przyjechał Grzegorz Trofimowicz. Wyremontowali zabytkowy dom dziadków z 1928 roku. Żyją we wsi Górki, gdzie przez cały rok prowadzą stajnię, oferują noclegi i podróże konne po okolicy.
- U mnie w domu od dzieciaka były konie. Mówi się, że Polacy mają w sobie gen koniarza. Te zwierzęta były z Polakami od wieków, walczyły, pomagały i pracowały – mówi Trofimowicz.
- Jak się mówi o patriotyzmie, to ja nigdy nie stawiam na czele tego, że jestem z Polski. Jestem stąd, z Kundzicz. Gdy zaczynam mówić o tym, jak jestem związany z tą ziemią, głos mi się łamie. Ciężko to wyjaśnić – tłumaczy Maciej Sidorowicz.
Siodrowicz odziedziczył po dziadkach gospodarstwo - kilkadziesiąt hektarów ziemi - i miłość do rolnictwa. Niedaleko wsi Kundzicze hoduje krowy szkockiej rasy Highland. To bydło, które przez cały rok wypasa się na łąkach.
- Przez lata był nacisk na agroturystykę, naturę i ekologię. Unia europejska wpakowała w to olbrzymie pieniądze. Polski rząd również. Dzisiaj jedną decyzją można postanowić, by te wszystkie pieniądze zostały wyrzucone w błoto? Ktoś przebudował starą oborę lub stodołę i przyjmuje gości. Ma kredyt, bo te usługi nie są drogie. To się spłaca latami, a dzisiaj mu powiedzą: “ty dla nas nic nie znaczysz!” – denerwuje się Maciej Sidorowicz.
“Z jednej strony las, z drugiej kurniki na 200 tysięcy kur”
Mieszkańcy regionu obawiają się, że wkrótce niedaleko ich domów powstaną fermy na ponad 200 tysięcy kurczaków.
- Zajmuję się agroturystyką oraz produkcją ekologiczną. Owies praktycznie cały idzie dla koni, ale żyto już sprzedajemy na chleb, do młynów na mąkę. Często jeździłem z turystami konno lub zaprzęgiem i pokazywałem im piękne wzgórze. A teraz co im pokażę? Z jednej strony las, z drugiej kurniki? – powątpiewa Grzegorz Trofimowicz.
Decyzję o wydaniu warunków zabudowy dla dwóch inwestorów podjął burmistrz gminy Krynki. Była to pierwsza z kontrowersyjnych urzędniczych decyzji, która dopuściła do budowy kurników na ziemiach słynących z bogactwa i dzikości natury.
- Trzeba uzmysłowić sobie czym są Kruszyniany. Cała wieś jest objęta nadzorem konserwatorskim. Znajduje się tutaj pomnik historii, a jest to najwyższy status zabytku, który został nadany przez prezydenta Rzeczypospolitej. Najstarszy meczet w Polsce, najstarszy mizar, cmentarz tatarski. Okazuje się, że dla pani burmistrz to nie ma znaczenia – mówi Bronisław Talkowski, przewodniczący gminy muzułmańskiej w Kruszynianach i dyrektor Centrum Kultury Tatarskiej.
Kulturę polskich tatarów podziwiają goście z całego świata. W 2010 roku był tu z wizytą nawet książę Karol. Sąsiedztwo kurników oznacza głównie smród, który utrzymuje się w powietrzu. Ale eksperci mówią również o niewidocznych zanieczyszczeniach, które mogą emitować tego typu hodowle: amoniak, siarkowodór, fenol, kwas masłowy czy kwas octowy, które mogą powodować u ludzi nudności, problemy z gardłem a nawet depresję.
- Ja się boję, że będzie tu śmierdziało i nikt nie będzie chciał przyjeżdżać – mówi Jolanta Kundzicz.
“Inwestor może kontynuować budowę”
Tak zwana hodowla brojlera kurzego to nowy biznesowy pomysł rodziny M. Kiedyś ojciec inwestora miał firmę, która opróżniała śmietniki w Białymstoku. Zdaniem okolicznych mieszkańców dorobił się fortuny, za którą kupił w tym rejonie dużo ziemi. Ale żaden z sąsiadów nie spodziewał się takiej inwestycji w tym miejscu.
- Inwestor ma ponad 200 hektarów, ale wybrał taki punkt, który jest punktem zapalnym w okolicy. Wszyscy, którzy mają związek z przyrodą lub turystyką, protestują. Ten inwestor już kilka lat temu zrobił nam niespodziankę i sprowadził kilkaset ton odpadów stałych z oczyszczalni ścieków w Białymstoku i zutylizował to na swoich polach. Te kurniki same w sobie są niedobre, ale boję się, że mogą się przekształcić w coś jeszcze gorszego – tłumaczy Grzegorz Trofimowicz.
Pani Jolanta, której gospodarstwo położone jest zaledwie kilkaset metrów od planowanej inwestycji, w 2017 roku zaskarżyła decyzję o warunkach zabudowy do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. SKO zakwestionowało decyzję burmistrz gminy Krynki, od czego odwołał się inwestor. W styczniu 2019 Wojewódzki Sąd Administracyjny wszczął więc postępowanie. Mimo trwającej w sądzie sprawy, starostwo w Sokółce wydało pozwolenie na budowę jednego z kurników i inwestor mógł rozpocząć prace.
- Tak jak właściciele gospodarstw agroturystycznych mają prawo do rozwoju, tak samo rolnicy, inwestorzy i właściciele gruntów mają prawo do rozwoju – komentuje Jolanta Gudalewska, burmistrz gminy Krynki.
W kwietniu 2019 roku, Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał nieprawomocnie, że to „prawo do rozwoju” może zaszkodzić środowisku i tym, którzy żyją tu z turystyki. Mimo to budowa pierwszego z czterech kurników trwa dalej, a urzędnicy twierdzą, że prawo nie pozwala im na jej przerwanie.
- W świetle prawa inwestor może kontynuować budowę – twierdzi Jerzy Białomyzy, członek zarządu powiatu sokólskiego.
- Nikt by nie protestował, gdyby inwestorzy chcieli założyć hodowlę krów na mięso lub na mleko. Nikt by nie protestował, jakby tu zaczęły chodzić stada owiec. Ich oddziaływanie na środowisko byłoby dużo mniejsze. To byłoby rolnictwo, a nie produkcja taśmowa – mówi Waldemar Sieradzki, były nadleśniczy w Nadleśnictwie Krynki.
Sieradzki w Kruszynianach mieszka od 10 lat. Jest miłośnikiem przyrody i badaczem podlaskich legend ludowych.
W sprawę budowy kurników w gminie Krynki zaangażowało się też biuro Rzecznika Praw Obywatelskich.
- Moim zadaniem będzie przyjrzenie się procesowi wydawania odpowiednich zgód i dokumentów, czy aby nie przychylono szali za bardzo na stronę inwestorów, czy rzeczywiście uwzględniono wszystkie normy i okoliczności dotyczące ochrony środowiska – zapewnia dr Maciej Taborowski, zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich, który w maju spotkał się z mieszkańcami.
Kilka dni po interwencji dziennikarzy UWAGI!, inspekcja nadzoru budowlanego przeprowadziła kontrolę na terenie budowy fermy i wstrzymała inwestycję do czasu wyjaśnienia wątpliwości. Inwestor odwołał się od tej decyzji. Nie zgodził się też na rozmowę z naszym reporterem przed kamerą.