Dzięki odnalezieniu przez policję pamiętnika prowadzonego przez Katarzynę dość dokładnie udało się odtworzyć początki związku młodych małżonków. Według prokuratury notatki Katarzyny pozwalają zrozumieć, jaką była osobą i czym się kierowała. Związek rozpoczął się rok przed pojawieniem się Magdy. - Cechą, którą posiadają tego rodzaju osobowość jest to, że nie zależnie o czym i o kim mówią, jeżeli chcą mówić, to mówią w sposób bardzo przekonujący. Oddają przez to, co mówią i jak się zachowują, taki stan emocji, że wszyscy gotowi są w to uwierzyć. Ich zdolność zaangażowania w swoje przeżycia innych osób, skłonność do empatyzowania innych osób jest tak znaczna, że cokolwiek by powiedzieli i cokolwiek by pokazali, że przeżywają, to wszyscy są skłonni uwierzyć – mówi Stanisław Teleśnicki, biegły psychiatra sądowy. Według ustaleń prokuratury w dniu zaginięcia dziecka w mieszkaniu przebywały trzy osoby dorosłe. Małżonkowie W. oraz ich kolega. Przed g. 16 panowie wynieśli wózek, do którego Katarzyna włożyła dziecko. Bartek z kolegą samochodem pojechali do sklepu. Kiedy zniknęli za rogiem, idąca pieszo Katarzyna W. zawróciła do domu. Wszystko zarejestrowała kamera monitoringu. - Szedł za mną mężczyzna w białej kurtce – mówiła Katarzyna W. twierdząc, że jej dziecko zostało porwane. Na nagraniach monitoringu faktycznie widać tajemniczego mężczyznę w jasnej kurtce. Okazał się on być ofiarą pomówień Katarzyny W. Kolejna wersja wydarzeń została stworzona podczas rozmowy Katarzyny z detektywem Krzysztofem Rutkowskim. - Ten kocyk był taki ślizgi i ona mi upadła – płakała kobieta. To druga wersja tragicznych wydarzeń zaprezentowana przez Katarzynę W. Po nieszczęśliwym wypadku kobieta owinęła ciało dziecka w kocyk. Schowała do wózka pieluszki oraz pojechała w kierunku parku znajdującego się dwadzieścia minut piechotą od jej mieszkania. W ruinach zakopała ciało dziecka. Następnie niedaleko mieszkania swoich rodziców położyła się między blokami udając nieprzytomną. Tam przypadkowi świadkowie wezwali pogotowie. - Zajechaliśmy w ciągu dwóch minut, góra trzech, nie leżała, tylko klęczała. Miała z tyłu na karku lekkie otarcie, które można zrobić sobie samemu, ale żadnych obrażeń nie miała. W chwili badania czy dotyku, jak jest pacjent uderzony, to albo zasyczy albo ucieknie, tego odruchu u niej nie było - wspomina Andrzej Badura, Pogotowie Ratunkowe w Sosnowcu. - To jest bardzo mało prawdopodobne, żeby taki swobodny upadek dziecka, któremu nie nadano dodatkowej siły, na jakąś płaską czy w miarę płaską powierzchnię wygenerowałby energię, która skutkowałaby zgonem dziecka. Decydująca jest siła, z jaką dziecko uderza o daną powierzchnię, a kwestia ukształtowania jest kwestią drugorzędną - uważa Filip Bolechała, biegły lekarz sądowy. Prokuratura dysponuje nie tylko treścią pamiętnika, ale również zapisem stron internetowych, jakie odwiedzała Katarzyna W. przed śmiercią córki. Wiadomo, że pomiędzy małżonkami narastał konflikt. Powodem była ciąża a także obfita korespondencja Bartka prowadzona z byłymi dziewczynami. - W swoich pamiętnikach mówi, że nie chciała dziecka, nie chciała rodzić, nie chciała wszystkich obowiązków z tym związanych. Ale dziecko jest tym obiektem, na którym rozładowanie swoich emocji może zrealizować. Ona może czuć niechęć do męża, nienawiść, chęć ukarania go, ale ponieważ nie może tego zrobić bezpośrednio na nim, to przenosi agresję na dziecko – mówi Stanisław Teleśnicki, biegły psychiatra sądowy. To wersja prokuratury: matka dziecka wróciła do domu. Rozebrała i rzuciła lub odepchnęła dziewczynkę od siebie. Uderzenie o podłogę czy próg nie spowodowało jednak śmierci. Według biegłych przyczyną zgonu było gwałtowne uduszenie. Z kolei Katarzyna W. w swoich wyjaśnieniach opowiada o spowodowanym upadkiem bezdechu córki. Według wersji Katarzyny W. to nieudolna reanimacja dziecka mogła spowodować uduszenie córki. W ujawnionych przez prokuraturę fragmentach wyjaśnień oskarżonej całe zdarzenie przebiegało błyskawicznie ona sama znajdowała się w szoku. - Nie spotkałem się, żeby prowadzona nawet nieudolnie akcja reanimacyjna sama z siebie była przyczyną uduszenia gwałtownego. Uduszenie gwałtowne wymaga uniemożliwienia oddychania przez okres co najmniej trzech, czterech minut - mówi Filip Bolechała, biegły lekarz sądowy. Według prokuratury to było morderstwo z premedytacją. Katarzyna W. udusiła córkę wykorzystując kocyk, ściereczkę lub zatykając dziecku nos i usta ręką. - Kwestia pamiętników, to jest tylko jedna kartka, nie wiadomo, kiedy napisana. Moim zdaniem nie było to zaplanowane zabójstwo - mówi Arkadiusz Ludwiczek, obrońca Katarzyny W. W. grozi dożywocie.