Agnieszka Piątkowska mieszka z matką i dwójką dzieci na jednym z kwidzyńskich osiedli. Od ponad roku rodzina czuje się zastraszana.
- Wieczorami nie wychodzę z domu. Boję się iść z dziećmi na spacer, boję się ruszyć do miasta. (...). On realizuje swój plan, napisał, że mnie zniszczy, że będę go prosić o to, żeby przestał. I tak też się dzieje. Czuję się bezradna i pozostawiona sama sobie – mówi 37-latka.
Ofiarą jest też matka pani Agnieszki. Kobiecie spłonął zaparkowany pod domem samochód.
- Znaleziono w nim dwie butelki rozpuszczalnika, który zabezpieczono i poddano analizie. Sprawę umorzono. W lutym mama miała nowe auto. Doszło do przebicia trzech opon. Sprawcy nie wykryto – wylicza Piątkowska.
- Mieszkam tutaj 40 lat z haczykiem i nawet się z nikim o przysłowiową psią kupę nie pokłóciłam. Nie miałam wrogów, ale teraz wiem, że mam jednego – mówi Teresa Gołkowska, matka pani Agnieszki.
Były policjant
Piątkowska jest przekonana, że za wszystkim stoi jej były partner.
- To były policjant, który wie jak to robić, zna to wszystko od podszewki.
Łukasz T., były partner pani Agnieszki ma 37-lat. Mężczyzna przez 8 lat był funkcjonariuszem policji. W 2018 roku został wydalony ze służby za brutalne pobicie zatrzymanego mężczyzny.
Pani Agnieszka znała się z Łukaszem od szkoły średniej.
- Kreował się na bardzo inteligentnego faceta. Mówił, że biega, bo prowadzi zdrowy tryb życia. Potem się okazało, że ten zdrowy tryb życia to był wtedy, kiedy był trzeźwy i mógł wyjść do ludzi – zwraca uwagę Gołkowska.
- Zauważyłam, że Łukasz miał bardzo poważne problemy z alkoholem. Brał jakieś środki nasenne, uspokajające, zapijał to alkoholem, po czym nie radził sobie i nie wiedział, co się wokół niego dzieje – dodaje Piątkowska.
Kobieta myślała o rozstaniu.
- Zawsze chciałam mieć dom, w którym będzie bezpiecznie i ciepło. Tego tam nie było. Czułam się jakbym wracała do obcego miejsca, a nie domu. Wracałam tam, dlatego, że tam było moje dziecko. Raz mnie kochał, raz mnie nienawidził. Raz byłam kobietą jego życia, raz k… i szmatą.
- Wyprowadzając się, kiedy zabrałam meble ze znajomym, żeby uniknąć konfrontacji, dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
W czasie ciąży pani Agnieszka nie czuła wsparcia ze strony partnera. W styczniu 2017 roku na świat przyszedł ich syn - Miłosz. By ratować związek 37-latka zapisała siebie i partnera na terapię dla osób uzależnionych od alkoholu i ich rodzin.
- Idąc na terapię myślałam, że ratuje nas jako parę, może przyszłą rodzinę. A wyciągając tę rękę tak naprawdę wyciągnęłam ją do samej siebie. Uczęszczając na terapię dowiedziałam się, że on jest sprawcą przemocy. Sama zostałam na terapii i jestem do dziś. On po trzecim razie zrezygnował i zaczęło się dziać to samo. Za każdym razem było już tylko gorzej, było coraz więcej sytuacji przemocowych, gróźb.
Pani Anna
37-latek miał też prześladować poprzednią partnerkę. To samo, co dziś pani Agnieszka, 10 lat temu miała przechodzić Anna Kuffel. Ze związku z T. kobieta ma 13-letniego dziś syna. Kobieta wyprowadziła się z Kwidzyna i na stałe mieszka w Niemczech.
- On nie miał w sobie granic. Żadnych. Znęcał się nade mną psychicznie. Bałam się własnego cienia.
Kobieta mówi, że T. używał przemocy.
- Trzymałam synka na rękach. On mnie przewrócił na podłogę i skopał. Leżąc trzymałam syna. Wtedy nawet jego rodzice udawali, że nic nie słyszą. Dopiero po pewnym czasie jego ojciec przyszedł na górę i powiedział, że ma dać mi się wyprowadzić. Że to nie ma sensu. Bałam się cokolwiek zrobić. Od momentu wyprowadzki zaczął mnie nachodzić. Śledził każdy mój krok, groził mi, pisał wiadomości, że mnie zniszczy, że porwie mi dziecko. Doszło do tego, że jak pojechaliśmy z moim mężem do Polski po swoje rzeczy, spalił nam samochód – opowiada.
Choć mężczyźnie nic nie udowodniono, to pani Anna jest przekonana, że zrobił to jej były partner.
- Próbował mnie zniszczyć zakładając mi różne sprawy sądowe. Po jednej z nich spalił kolejny samochód oraz domek działkowy osób, które zeznawały jako moi świadkowie. On jest dla mnie niezrównoważonym emocjonalnie człowiekiem. Jest tyranem.
Kolejne przypadki
Ponieważ pani Agnieszce nie udało się porozumieć z partnerem w sprawie sprawowania opieki i łożenia na dziecko, kobieta wystąpiła do sądu unormowanie tych kwestii do sądu. To rozjuszyło Łukasza T.
„Napisał SMS: „Nie informuj, że jestem w Holandii. Grudzień już blisko”. W grudniu spłonął samochód mojej mamy, na następny dzień zostały przebite opony w aucie mojej bratowej. Kolejnego dnia były to opony w samochodzie przyjaciółki. 7 stycznia w biały dzień przebił moje opony – opowiada Piątkowska.
O ostatniej z sytuacji opowiada matka pani Agnieszki.
- Wyszłam ze sklepu i zobaczyłam, że ktoś jest przy samochodzie córki. To była sekunda, spojrzeliśmy sobie w oczy. Wtedy podciągnął golf, zamielił nogami i pobiegł w stronę ulicy Bema.
Okazało się, że to nie koniec pożarów.
- Spłonęła również altana mojej mamy, która znajdowała się na terenie ogródków działkowych. On wiedział o niej, czasami chodził tam z nami. Straż stwierdziła, że to było podpalenie. Te sytuacje zawsze mają miejsce, kiedy on jest w kraju – mówi Piątkowska.
- On wie, że uderzając w moich najbliższych uderza we mnie. Może próbuje w ten sposób skłócić mnie z całą rodziną. Żeby każdy się odsunął – dodaje pani Agnieszka.
„Aresztowanie nie jest niezbędne”
W styczniu tego roku Łukasza T. usłyszał kolejne zarzuty w toczącym się przeciw niemu postępowaniu. Po zatrzymaniu prokuratura wystąpiła do sądu o aresztowanie mężczyzny.
- Sąd uznał jednak, że zastosowanie tymczasowego aresztowania nie jest niezbędne. Po pierwsze nie ma obawy matactwa, czyli bezprawnego utrudniania postępowania. Sąd uznał, że brak jest obawy, że mężczyzna ucieknie. On przebywa zagranicą, ale kontaktuje się z kuratorem, wobec tego mężczyzny stosowany jest dozór policji. Ma obowiązek zawiadamiania policji o terminie powrotu do kraju. Ma zakaz zbliżania się i kontaktowania. Sąd uznał, że wystarczające będzie zastosowanie poręczenia majątkowego w kwocie 20 tys. zł – wylicza Tomasz Adamski z Sądu Okręgowego w Gdańsku.
Czy Łukasz D. przyznał się do zarzucanych czynów?
- Przesłuchany w charakterze podejrzanego przyznał się tylko częściowo. Właściwie przyznał się jedynie do wysłania wiadomości tekstowych. Do pozostałych form zachowań nie przyznał się – mówi Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.