Od początku lat 90. w Częstochowie działał gang Marcina M. „Marcepana”. Bandyci byli powiązani ze słynnym „Krakowiakiem”. Porywali ludzi, handlowali narkotykami, ściągali haracze. Szczególnie upodobali sobie dyskoteki: w „chronionych” lokalach rozprowadzali towar. Przez lata stworzyli sobie w Częstochowie bezpieczny rynek. Jak do tego doszło? - Przez kilka lat płaciłem bandytom – opowiada jeden z częstochowskich biznesmenów. – Na samym początku zgłosiłem to na policję. Policjanci zaproponowali mi umowę – ja zasponsoruję im komputery, a oni będą mnie chronić. Taką umowę miałem zawrzeć z policją! Ale co z tego, skoro jeszcze tego samego wieczora dostałem wiadomość od bandytów: „Jak jeszcze raz, k…, pójdziesz na policję…”. Wiedzieli o całej sprawie. Złożyłem po tym zeznanie, ale śledztwo błyskawicznie umorzono. Policja nie wykazywała szczególnego zainteresowania gangiem „Marcepana”. Dziewczyna jednego z gangsterów mówi wprost: policja była od tego, żeby robić bandytom „święty spokój”. Widziała, jak znani jej policjanci bawili się na imprezach w „bezpiecznych” dyskotekach, brali narkotyki. – Policja nie była żadnym zagrożeniem – mówi. Częstochowska policja nie tylko nie była dla gangsterów zagrożeniem. Była dla nich ochroną. Po śmierci „Nikosia”, jednego z twórców polskiej mafii, „Marcepan” pożyczył eleganckie czarne audi, żeby pojechać nim na pogrzeb kolegi, spowodował nim groźny wypadek. - Policjant nie podszedł do mojego wozu, mimo, że byłam ranna, tylko od razu do „Marcepana” – opowiada kobieta, która prowadziła samochód, na który najechało czarne audi. – Zapytał: „Panie Marcinie, co się stało?”. Poszkodowana kobieta została oskarżona o spowodowanie kraksy. Policja zabrała jej prawo jazdy. A potem funkcjonariusz powiedział jej wprost, że jeśli chce je odzyskać, musi coś dać. Kobieta dała łapówkę w wysokości kilku tysięcy złotych. Ochrona policji dotyczyła nie tylko takich drobnych incydentów. Ci, którzy zgłaszali jej, że są terroryzowani przez gangsterów ściągali na siebie jeszcze większe kłopoty. Bandyci od razu dostawali informacje z komendy. Po złożeniu zeznań ofiary były bite i wywożone w bagażnikach do lasu. - Nie chcę do tego wracać – mówi jedna z ofiar. – Sprawcy są na wolności i nic im nie grozi. Pamiętam, że wieźli mnie bordowym BMW. Tym samym samochodem jeździ dziś funkcjonariusz częstochowskiego CBŚ Artur W. Kilka lat temu związał się z żoną zastrzelonego w gangsterskich porachunkach bandyty. W środowisku przestępców ma pseudonim „Cygan”. Dziewczyna jednego z gangsterów – cytowana już wyżej – widziała, jak „Cygan” rozmawiał z „Marcepanem”. Bordowe BMW zapamiętała też pewna kobieta, mieszkająca we wsi pod Częstochową. Dwa lata temu zaparkowało na jej podwórzu. Wysiadło z niego trzech mężczyzn. Jeden z nich zapytał, czy mogą na jakiś czas zostawić auto. Wróciło dwóch, bez tego, który pytał. Odjechali. Kilka dni później w pobliskim lesie znaleziono zmaltretowane i częściowo spalone zwłoki Łukasza E., syna częstochowskiego biznesmena. Podczas śledztwa policja pokazała kobiecie ze wsi zdjęcie ofiary do identyfikacji. Rozpoznała w nim mężczyznę, który pytał ją o zgodę na parkowanie samochodu. Żadnych innych zdjęć jej nie pokazano. Kiedy dziennikarze przedstawili jej film z sali sądowej, na której w końcu znaleźli się „Marcepan” i jego kompani, bez wahania wskazała na jednego z nich. To Paweł K., „Diabeł”. To on przyjechał razem z Łukaszem E. Sprawców morderstwa Łukasza E. do tej pory nie udało się ująć. Bordowe BMW nadal parkuje pod komendą policji w Częstochowie.