W warszawskich barach szybkiej obsługi sprzedawcy nie przestrzegają podstawowych zasad higieny. Sprzedają także nieświeże produkty, przygotowywane w skandalicznych warunkach. Czy dzieje się tak, bo brakuje kontroli? Nasz reporter zgłosił się do pracy w ”sanepidzie”. Okazało się, że inspekcja sanitarna zatrudnia ludzi niemal ”dożywotnio”. Nikt w Inspekcji Sanitarnej nie weryfikuje pracowników – a ci na swoich posadach czują się pewnie. - Ktoś musi odejść na emeryturę i zwolnić miejsce – mówi jedna z pracownic sanepidu. – To jest bardzo hermetyczna jednostka. Jak już ludzie tutaj przychodzą, to pracują wiele lat. Wcześniej reporterki UWAGI! doprowadziły do interwencji „sanepidu” w warszawskich barach szybkiej obsługi, których właściciele zupełnie ignorowali normy sanitarne. Kontrolerzy jednak zamknęli tylko trzy z nich! Powodem zamknięcia budek był brak bieżącej wody. Warunki sanitarne nie spełniały tam nawet minimalnych wymagań niezbędnych przy sprzedaży żywności. Jednak takich miejsc jest znacznie więcej. Umykają one uwadze pracowników inspekcji sanitarnej. - My nic takiego nie sprzedajemy, żeby była potrzebna bieżąca woda – tłumaczy się właścicielka budki. – Tu nikt się nie zatruł. - To szefowa zna przepisy – dodaje sprzedawczyni z innej budki. – My tylko sprzedajemy. Reporterki UWAGI! po raz kolejny zajrzały tam, gdzie nie docierają służby odpowiedzialne za stan sanitarny w Polsce. Sprzedawcy, którzy mimo iż mają na zapleczu bieżącą wodę, nie korzystają z niej. W jednej z budek umywalka, zamiast do mycia rąk, służyła do przechowywania chipsów. Sprzedawczyni opowiedziała, że z korzysta z niej tylko w czasie wizyt „sanepidu”. - Kiedy przychodzi „sanepid” przesuwa się kran i już jest – mówi sprzedawczyni. W jednym z krakowskich barów szybkiej obsługi było podobnie. Sprzedawca, który przygotowywał żywność jednocześnie palił papierosy. Wycierał blaty, ale ani razu nie umył rąk. Potem podawał nimi jedzenie.