Jednak prokuratura umorzyło śledztwo. Dopiero po pięciu latach, gdy na świat przychodziły kolejne dzieci, powrócono do sprawy. Mieszkańcy Mironowa koło Pyrzyc od kilku lat podejrzewali jednego z sąsiadów o kazirodczy związek z córką. Dziewczyna urodziła pięcioro dzieci, co najmniej dwoje pozostawiła w szpitalu. Mimo że u dzieci pojawiały się wady genetyczne, mogące sugerować pokrewieństwo obojga rodziców, nikt nie pofatygował się o sprawdzenie tego faktu. Prowadzący lekarz miał pewne podejrzenia, ale nie poinformował o nich policji. Sprawa do prokuratury trafiła dopiero na wniosek pracownika ośrodka pomocy społecznej, którego zaniepokoiły krążące po wsi plotki. Prokuratura przesłuchała mieszkańców miejscowości, zapoznała się z opinią lekarza rodzinnego. Nie wiadomo jednak czemu, mimo potwierdzających tą historię zeznań, prokuratura po trzech miesiącach umorzyła śledztwo. Podejrzewana rodzina usunęła się w cień. Odizolowała się od sąsiadów, przestała wpuszczać na posesję pracowników opieki społecznej. I mimo że ich zachowanie tylko potwierdzało krążące opinie, oni trwali dalej w swoim związku, a na świat przychodziły ich kolejne dzieci. Plotki i pomówienia zaczęły jednak interesować coraz szerszy krąg osób. Wreszcie dotarły do lokalnej prasy, która nie tylko na swoich łamach opisała chory związek ojca z córką, ale też zadawała pytania, dlaczego prokuratura od pięciu lat nie zajmuje się tym przypadkiem i nie robi absolutnie nic by wyjaśnić tę sytuację. Dopiero kolejne artykuły spowodowały, że sprawą ponownie zajęła się prokuratura. Odnaleziono świadka, który zeznawał przeciwko ojcu i jego córce. To dzięki jego zeznaniom prokuratura postawiła podejrzanym zarzut udziału w kazirodczym związku. Mężczyzna trafił do aresztu. Arleta nadal mieszka ze swoim rodzeństwem i swoimi dziećmi w Mironowie. Unika kontaktów z sąsiadami, a do domu wpuszcza jedynie burmistrza Lipian.