Kto dorobił się na pandemii? "Wyjaśnienie należy się wszystkim"

Kto dorobił się na pandemii?
Kto dorobił się na pandemii? "Wyjaśnienie należy się wszystkim"

Co dalej z aferą związaną z maseczkami ochronnymi sprzedanymi Ministerstwu Zdrowia przez instruktora narciarskiego i jego kolegów? Kto dorobił się na pandemii? 

Nawet 15 tysięcy złotych - to cena jednego urządzenia sterylizującego powietrze. W czasie pandemii koronawirusa sterylizatory trafiły na ponad 1700 stacji sieci Orlen. Choć producent urządzenia zapewnia o jego skuteczności w zwalczaniu wirusów, pracownicy stacji podważają zasadność instalacji takiego sprzętu. W odwiedzonych przez nas stacjach, zapewniono nas, że funkcje sterylizatora, które wpłynęły na jego wysoką cenę, takie jak ozonowanie, nigdy nie zostały użyte, bo wiązałoby się to z zamknięciem całodobowych stacji na wiele godzin.

- Świeci ładnie na niebiesko i tyle robi – usłyszeliśmy.

Afera maseczkowa

Za wielomilionową umową z Orlenem stał bocheński przedsiębiorca Przemysław W. Transakcji nie przeszkodziło, że w tym samym czasie, był on jednym z bohaterów głośnej afery maseczkowej. Za kwotę blisko 5 milionów złotych grupa przyjaciół na czele z instruktorem narciarstwa, wykorzystując swoje znajomości, sprzedała Ministerstwu Zdrowia maseczki ochronne. Urzędnicy szybko ocenili je jako bezwartościowe.

- Byliśmy prawie pewni, że prędzej czy później pojawią się jacyś ludzie, którzy będą chcieli zrobić jakieś przekręty na pandemii. A to była jedna z pierwszych takich spraw. Mieliśmy tutaj nepotyzm w stanie czystym. Mamy faceta, który zna ministra i w związku z tym postanowił sobie zarobić – mówi Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”, który ujawnił aferę maseczkową.

W lutym ubiegłego roku, prokuratura po niemal 4 latach umorzyła śledztwo nie dopatrując się w działaniu handlarzy maseczkami żadnych czynów zabronionych. Nie zgadza się z tym Ministerstwo Zdrowia, które nadal uważa się za pokrzywdzone w tej sprawie i zażaliło decyzję prokuratury o umorzeniu śledztwa.

- Maseczki miały istotne wady jakościowe, nie spełniały norm, co zostało potwierdzone ekspertyzą Centralnego Instytutu Ochrony Pracy. Jest to narażenie na utratę zdrowia i życia osób, które używały tych maseczek ze względu na ich niepełnowartościowość. I jest to też narażenie podatnika na straty wielkiej wartości – podkreśla Jakub Gołąb, rzecznik Ministerstwa Zdrowia.

Z aferą maseczkową związani są trzej przyjaciele. Pierwszy to Przemysław W., który miał wyłożyć pieniądze za zakup maseczek od dostawcy w Chinach, a jego spółka miała na tym zarobić blisko dwa miliony złotych.

Drugi to instruktor narciarstwa - Łukasz G. z Zakopanego, który stał się twarzą afery. W rzeczywistości zarobił najmniej z trójki przyjaciół, ale spółka jego żony otrzymała w sumie około 1,1 mln złotych. Mężczyzna jest dziś praktycznie nieosiągalny, nawet dla bliskich znajomych. Według lokalnych gazet, pieniądze miał wydać na motocykl i samochody.

Trzeci sprzedawca maseczek również związany jest z Zakopanem. Spółka Łukasza Z. miała zarobić na transakcji z ministerstwem prawie 2,5 miliona złotych. Oznacza to, że sprzedawane przez niego maseczki kosztowały aż 43 zł za jedną sztukę. Kiedy prokuratura próbowała zabezpieczyć konto jego spółki, było na nim zaledwie 1500 zł. Tymczasem krótko po próbie umorzenia śledztwa przez prokuraturę Łukasz Z. wystawił na wynajem luksusowe domki na Podhalu.

- Trudno powiedzieć dzisiaj, z perspektywy, na ile to było kolesiostwo i bezczelność, a na ile próba wykorzystania sytuacji. Myśmy dotarli do ogłoszeń, które opublikował Łukasz G. w tym samym czasie, jak sprzedawał te maseczki ministerstwu. I na rynku sprzedawał je kilka razy taniej. To jest chyba prosty dowód, że ten towar był dużo tańszy? – wskazuje Wojciech Czuchnowski.

Ostatecznie żaden ze sprzedawców maseczek nie zgodził się na rozmowę z reporterem. Wszyscy zapewnili, że dostarczony towar były pełnowartościowy i że nie mają sobie nic do zarzucenia.

Przemysław W. do rozmowy wyznaczył natomiast prezesa swojej firmy, który opowiedział więcej o urządzeniach sterylizujących sprzedanych sieci stacji benzynowych.

Przedstawiciel firmy nie autoryzował jednak swojej wypowiedzi, dlatego pozostaje nam jej omówienie. Według niego spółka stworzyła i sprzedała sterylizatory powietrza odpowiadając na zapotrzebowanie rynku. Nie jest jego kompetencją sprawdzanie, jak korzysta się z tych urządzeń w praktyce. Według niego urządzenia były i są w pełni sprawne a także zgodne z zamówieniem odbiorcy. My ustaliliśmy, że na niektórych stacjach pracownicy nawet ich nie włączali.

Co dalej z aferą maseczkową?

Spółka Orlen poinformowała nas, że prowadzi w tej sprawie kontrolę.

Z kolei Ministerstwo Zdrowia już piąty rok czeka na wyjaśnienie kwestii związanych z dostawami maseczek ochronnych. Ich sprzedawcy nie poczuwają się do zwrotu pieniędzy, jak również do wymiany maseczek na pełnowartościowe.

- Świadomą była kwestia zawarcia transakcji z Ministerstwem Zdrowia, świadoma była też odmowa porozumienia się i zwrócenia pieniędzy. W związku z powyższym od pewnego momentu nie można było mówić o nieświadomości – przekonuje Jakub Gołąb. I dodaje: - Myślę, że wyjaśnienie należy się wszystkim, którzy używali maseczek, a w rezultacie ich używania mogło dojść do niepotrzebnych zakażeń, powikłań, pogorszenia stanu zdrowia czy nawet śmierci niektórych osób. Wszystkim nam należy się pełne wyjaśnienie całego procesu sprzedaży, wprowadzania do obrotu sfałszowanych maseczek, sfałszowanych certyfikatów. Niemoralne byłoby gdyby dalej nie prowadzić tych spraw.

podziel się:

Pozostałe wiadomości