Andrzej, 12-latek, był najstarszy z czwórki rodzeństwa. Mieszkał w Srokowskim Borze koło Kętrzyna. 25 maja nie wrócił ze szkoły do domu, na lekcje nie przyszedł też następnego dnia. Matka z początku myślała, że wagaruje – Andrzej nie lubił szkoły. Mijały jednak kolejne dni, a po chłopcu nie było śladu. W tym czasie starszy kolega Andrzeja ze szkoły, 16-letni Maciek, zaczął opowiadać wszystkim, że wie, co się stało z zaginionym. Mówił, że zabił go i zabrał telefon komórkowy. - Maciek powiedział, że wie, gdzie leży Andrzej, ale jak coś powiemy, to skończymy tak, jak on – mówi kolega Andrzeja. – Nie wierzyliśmy mu. Do fantazji Maćka przyzwyczajona też była wychowawczyni ze szkoły w Srokowie i nie wierzyła w jego opowieści. Uczniowie szkoły bali się Maćka: brał środki odurzające, widywano go z nożem i kijem bejsbolowym. Przez trzy miesiące nikt nie zainteresował się opowieściami Maćka. Do czasu, aż podczas grzybobrania, mężczyzna natrafił w lesie koło Srokowa na zwłoki 12-letniego chłopca. Zidentyfikowano je jako ciało Andrzeja. Dopiero po tym policja zebrała zeznania znajomych Maćka i na tej podstawie zatrzymała go. Zabójca przebywa teraz w schronisku dla nieletnich. Jeśli sąd zdecyduje, że za swój czyn może odpowiadać jak osoba dorosła, może trafić za kratki nawet na 25 lat. Matka Andrzeja jak relikwie przechowuje ziemię i gałązkę drzewa z miejsca, w którym został zamordowany jej syn. – To moje najważniejsze pamiątki – on w nich został – płacze. Matka Maćka nie chce rozmawiać z dziennikarzami. – Dajcie mi już spokój. Nie czuję się winna. Wychowywałam syna tak, jak mogłam – mówi.