Marcel i Maksymilian byli podopiecznymi Centrum Opieki nad Dzieckiem w Szczecinie. Chłopcy chcieli zrobić urodzinową niespodziankę swojemu koledze ze szkoły i zabrali go na teren opuszczonych magazynów i złomowiska. Dołączył do nich też ich szkolny kolega Igor.
- Chcieliśmy pozwiedzać. Oni byli w porządku, dobrzy chłopcy. Dziwne było tylko to, że jeden był w kapciach i skarpetkach, a drugi w sandałach. Po wszystkim mieli wrócić do ośrodka – mówi Igor.
Igor ma 11 lat chodzi do szóstej klasy, samodzielnie wraca ze szkoły do domu. Tego dnia czekała na niego matka.
- Zadzwonił obcy numer. Pani powiedziała, że dzwoni z komendy, że wydarzyła się tragedia. Żebym przyjechała, ponieważ syn był świadkiem czegoś tragicznego – relacjonuje Karolina Strełkowska, matka Igora.
Tragedia
Na niezabezpieczonym, poprzemysłowym terenie doszło do wypadku.
- W momencie, kiedy chłopcy znaleźli się nad basenem… Igor opisywał mi, że jeden z chłopców wpadł do wody, zaczął przebierać rękami. Reszta myślała, że on udaje. Kiedy zobaczyli, że za bardzo przebiera rękami w wodzie, to drugi z chłopców rzucił mu się na pomoc – opowiada Strełkowska.
Niestety drugi z kolegów, także zaczął się topić. Wtedy Igor zadzwonił pod numer alarmowy 112. Po kilku minutach pojawili się strażacy, którzy zaczęli przeszukiwać dno basenu.
- Zbiornik, w którym znajdowali się poszkodowani był zarośnięty, dodatkowo było w nim dużo pozostałości roślinnych z pobliskich drzew. Panowało duże zamulenie, dno było niestabilne. To mogło spowodować, że chłopcy nie mogli się wydobyć – wskazujekpt. Franciszek Goliński, rzecznik Komendanta Miejskiego Państwowej Straży Pożarnej w Szczecinie.
- Po wpadnięciu do wody organizm zaczyna się bronić. Występuje szok, taka osoba bardzo szybko jest zestresowana, denerwuje się. Próbując się poruszać wytwarza energię, ale traci też ciepło. Serce zwalnia, oddech zwalnia, taka osoba traci przytomność i idzie pod wodę – wyjaśnia Krzysztof Radek, ratownik medyczny.
- U chłopców doszło do nagłego zatrzymania krążenia, byli oni reanimowani. Później zostali podłączeni pod urządzenie i klatka piersiowa chłopców była uciskana mechanicznie. W takim stanie zostali przetransportowani do szpitala – mówi Paulina Targaszewska, rzeczniczka Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
Chłopcy przebywali w głębokiej hipotermii, mimo reanimacji, Marcela i Maksymiliana nie udało się uratować. Zmarli po kilku godzinach.
Ucieczka z ośrodka
Marcel i Maksymilian byli wychowankami Centrum Opieki nad Dzieckiem od kilku miesięcy. Trafili tam nie ze względu na swoje złe zachowanie.
- Trafiają do nas dzieci, które mają problemy w domu. Takie, które najczęściej nie wynikają z ich złego zachowania, tylko z tego, że rodzice nie są im w stanie zapewnić właściwej opieki – mówi Maciej Homis, rzecznik Centrum Opieki nad Dzieckiem w Szczecinie.
Jak dzieci opuściły placówkę?
- Samowolne opuszczenia placówki się zdarzają. Młodszy z chłopców, powinien być odprowadzony przez wychowawcę, drugi miał być odwieziony do młodzieżowego ośrodka socjoterapii. W momencie, kiedy wychowawcy szykowali się z innymi dziećmi do porannego wyjścia do szkół i przedszkoli zauważyli, że tych dwóch chłopców nie ma na miejscu. Rozpoczęły się poszukiwania – mówi Homis.
Czy placówka nie powinna mieć portierni i monitoringu?
- Nie możemy budować poczucia, że w sytuacji, kiedy one niczemu nie zawiniły, zamykamy je w placówce, która warunkami zbliżona jest do placówki, typu zamkniętego. Nie umniejszamy tej tragedii, bo wszyscy mocno ją przeżyli. Może jest to sytuacja, która wywoła dyskusję o sposobie sprawowania nadzoru nad wychowankami – dodaje Homis.
Ośrodek po stwierdzeniu, że chłopcy nie dotarli do miejsc, w których tego dnia mieli mieć zajęcia, zawiadomił o ich zaginięciu policję. Od około godz.10 do godziny 14, czyli godziny, kiedy doszło do tragedii nie udało się odnaleźć nastolatków.
- To były kolejne ucieczki, zgłoszone przez ośrodek w bardzo podobnym tonie – mówipodinsp. Alicja Śledziona z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.
- Są procedury, które obowiązują policję w całym kraju. Policjanci sprawdzali miejsca, w których gromadzą się nieletni, gdzie przebywają wagarowicze – dodaje podinspektor Śledziona.
Niezabezpieczony teren
Teren, na którym znajdują się opuszczone magazyny i złomowisko został przekazany przed miesiącem pogotowiu, natomiast jego mniejsza część należy też do miasta. Ogrodzenie jest tam zniszczone i bez problemu można przez nie przejść. Basen jest wspólny, leży na granicy działek.
- Po otrzymaniu terenu przeprowadziliśmy inwentaryzację. Ogrodziliśmy go, żeby nie można było się tam dostać od strony, która należy do wojewódzkiej stacji pogotowia ratunkowego. Podjęliśmy też decyzję o usunięciu basenu. Wysłaliśmy pismo do urzędu miasta z prośbą o zgodę na jego usunięcie i partycypację w kosztach – mówi Paulina Targaszewska.
Działka, przez którą weszli chłopcy należy do miasta.
- Miasto zarządza tysiącami hektarów. Niektóre działki faktycznie wymagają ogrodzenia. Zdarzają się sytuacje, kiedy ogrodzenie jest niszczone. Nawet po zabezpieczeniu zdarzają się też sytuacje, że ktoś na taki teren wchodzi. Tu było ogrodzenie betonowe, więc wystarczyło je kopnąć nogą i się przewracało – mówi Tomasz Klek, rzecznik Zarządu Budynków i Lokali Komunalnych w Szczecinie.
- Myślę, że nawet pełne ogrodzenie na wysokości dwóch metrów nie stanowiłoby większego problemu w przejściu przez nie – dodaje Klek.
Igor przekonuje jednak, że on i koledzy nie przechodziliby przez płot.
- Byśmy dali sobie spokój ze skakaniem przez płot i poszlibyśmy gdzieś indziej.
Basen
Kilka dni po tragedii nasza ekipa pojawiła się na miejscu, teren nadal nie był zabezpieczony.
- Taśma na niewiele się zda, chcemy zrobić to w sposób mocniejszy. Myślę, że zabezpieczenie to kwestia najbliższych dni – deklarował Klek.
Po naszej wizycie, po zmroku pojawiły się ciężarówki z piaskiem. Koparka zaczęła zasypywać basen przeciwpożarowy.
- Do jakiej tragedii musiało dojść, żeby miasto zainterweniowało i zasypało to, co już dawno powinno być zasypane. Szkoda, że tak późno – mówi Karolina Strełkowska, matka Igora.