Bunt w poprawczaku

Doszczętnie spalonych dziesięć pokoi, zdemolowane całe piętro schroniska dla nieletnich w Świdnicy, pobity ulubiony wychowawca oraz zatrzymanych dwudziestu jeden wychowanków- oto bilans piątkowego buntu młodocianych przestępców.

Początkiem buntu była próba ucieczki czterech wychowanków. Planowali pobić wychowawcę i zabrać mu klucze do bramy wyjściowej. Ku ich zaskoczeniu, na nocnym dyżurze był inny nauczyciel, który zachował się nad wyraz przytomnie i zapobiegł ucieczce. Wychowankowie zawołali dyżurującego nauczyciela do świetlicy. Gdy wchodził do pomieszczenia, został uderzony w głowę metalowym narzędziem. Nie stracił przytomności, uciekł z oddziału i zablokował drzwi. - Nieudana próba ucieczki zaczęła przeradzać się w dewastację pomieszczeń – mówi Dariusz Czuczwara, dyrektor Zakładu Poprawczego i Schroniska dla Nieletnich w Świdnicy. – Wybuchło kilka ognisk pożaru. Potem zaczęły się wydarzenia, które przerosły wszystkich, którzy w nich uczestniczyli. Wychowankowie zablokowali wejścia na piętro i zaczęli znosić materace, łóżka, drewniane przedmioty. Podpalili je. Ogień szybko się rozprzestrzenił, wystraszeni wychowankowie uciekli. Zaczęli demolować pozostałą część piętra. Temperatura w płonących pomieszczeniach sięgała nawet 1000 stopni. Odpadał tynk, topiły się instalacje elektryczne, a wszędzie był duszący dym. Na miejsce od razu przyjechał dyrektor i większość wychowawców. Musieli ewakuować resztę dzieci. Sytuację była na tyle poważna, że sprowadzono antyterrorystów. O północy pojawili się negocjatorzy z Wrocławia. - Atmosfera była bardzo nerwowa – mówi negocjator z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. – Kiedy dotarliśmy na miejsce, oni już wszystko wyrzucili, stali w oknach. Nie wiadomo było, co dalej robić. Dyrektor ośrodka od razu wezwał na miejsce wszystkie służby, które nadzorują placówkę. Natychmiast przyjechał prezes Sądu Okręgowego, który był jednym z negocjatorów. To dzięki jego obietnicom, udało się pokojowo zakończyć bunt. Sędzia osobiście zagwarantował buntownikom wyjaśnienie przyczyn i okoliczności tego wydarzenia oraz nieużywanie przemocy wobec zbuntowanych wychowanków. - Niektórzy z wychowanków twierdzą, że byli poniżani, stosowano wobec nich przemoc fizyczną, zakazywano im oglądać telewizję, palić papierosy, uczestniczyć w zajęciach na świetlicy – mówi Krzysztof Baranowski z Prokuratury Rejonowej w Świdnicy. – Część wychowanków twierdzi, że takie sytuacje nie miały miejsca. W niedzielę rano rodzice przyjechali odwiedzić swoje dzieci. Zdaniem rodziców i osób odwiedzających, wychowankom niczego nie brakowało. Ofiarą zbuntowanych chłopców został wychowawca, który cieszył się wśród nich poważaniem. - Wszyscy twierdzą, że był lubiany – mówi Krzysztof Baranowski z Prokuratury Rejonowej w Świdnicy. – Jeden ze sprawców stwierdził, że był Bogu ducha winien. Inny powiedział, że podjęto decyzję, że tego dnia dojdzie do buntu i na tego pana padło. Zgodnie z polskim prawem na terenie schronisk i zakładów poprawczych nie ma strażników, policjantów, ani specjalnej ochrony. Za bezpieczeństwo placówki i jej podopiecznych odpowiadają zwykli pedagodzy. Tylko dzięki szybkiej reakcji pracowników ośrodka w Świdnicy udało się zapobiec tragedii. Jeden z uczestników buntu mówi dziś, że żałuje tego, co się stało. -Nie chciałem za bardzo tego – mówi Damian, uczestnik buntu. – Byłem w środku, nie można było stamtąd wyjść. Jak wszyscy to robili, to jedyne, co mogłem zrobić, to zacząć im pomagać. Dyrektor schroniska uważa, że młodociani sprawcy powinni teraz ponieść karę – naprawić to, co zniszczyli. - Zrobili coś złego i powinni wrócić do tych grup, które zniszczyli, zamieszkać tam i sami pracować po to, by odtworzyć to, co zniszczyli – mówi Dariusz Czuczwara, dyrektor Zakładu Poprawczego i Schroniska dla Nieletnich w Świdnicy.

podziel się:

Pozostałe wiadomości