Krystian Preiss jest nauczycielem z 17-letnim stażem. Od ubiegłego roku uczy w dwóch szkołach podstawowych: w Krynicy Morskiej i Sztutowie.
- O godz. 15 wracam do domu, zjem obiad i na 17 jadę na korepetycje. O 19:30 jestem w domu - opowiada.
Z powodu braku nauczycieli dyrektorzy sześciu szkół z powiatu nowodworskiego byli zmuszeni ułożyć wspólny plan lekcji.
- Zatrudnionych mamy 19 nauczycieli plus ja. 10 nauczycieli jest dojeżdżających, czyli z powodu braków kadrowych musi dojeżdżać ponad połowa nauczycieli – mówi Alicja Zielińska, dyrektorka Szkoły Podstawowej im. Janusza Korczaka w Krynicy Morskiej. I dodaje: – Na szczęście w naszym powiecie mamy świetne grono dyrektorów. Spotykamy się i prowadzimy giełdę, na takiej zasadzie, że każdy mówi, jakiego nauczyciela potrzebuje i wymieniamy się.
Jak mówi dyrektorka, w innym wypadku nie byłoby komu prowadzić lekcji.
- Musiałabym samodzielnie je prowadzić, czyli sklonować się razy 10.
Ogólnopolski problem?
- To, co się wydarzyło na Pomorzu, to najlepszy przykład tego, co dzieje się w całej Polsce. Im mniejsze miejscowości, tym bardziej to widać, ale tak naprawdę dotyczy to szkół na każdym poziomie i w każdej miejscowości. Coś, co jeszcze parę lat temu było typowe dla szkół wiejskich, teraz jest po prostu standardem – mówi Justyna Suchecka-Jadczak, dziennikarka TVN24.PL, która zajmuje się szkolnictwem.
Chętnych do pracy w szkole brakuje przede wszystkim za względu na niskie zarobki.
- Nauczyciele, w stosunku do innych zawodów, zarabiają coraz mniej. Nawet wtedy, kiedy dostają podwyżki, to nie rekompensują one inflacji – podkreśla Suchecka-Jadczak. I dodaje: - Nauczyciele nie są też przygotowywani do tego, żeby uczyć w szkole, tak jak ona teraz wygląda. Są kolejne reformy, kolejne zmiany. Zmieniają się przedmioty i zasady gry. Każdy kto ma wybór, czy pracować w wymagającej ciągłych reform szkole, czy w spokojnym miejscu przez 8 godzin, wybiera to drugie.
Na jakie pieniądze mogą liczyć nauczyciele?
- Nauczyciel początkujący, który zaczyna swoją przygodę z nauczycielstwem, dostaje ma na rękę około 2400 zł pensji zasadniczej, nauczyciel mianowany około 2500 zł z małym haczykiem, a nauczyciel dyplomowany około 3000 zł – wylicza Alicja Zielińska. I dodaje: - Wynagrodzenia nie są absolutnie adekwatne do wykonywanej pracy. Nauczyciel, tak jak każdy pracownik, pracuje 40 godzin. Jeżeli podzielimy te zarobki przez 40, to wychodzi na rękę niecałe 20 zł na godzinę. Tak naprawdę to bardzo niewielka kwota.
Sytuację niewiele poprawiają dodatki do pensji zasadniczej.
- Jak płaciłam pensje, to nauczycielowi początkującemu zapłaciłam 3100 zł, mianowanemu 3300 zł, a dyplomowanemu około 4200 zł – podlicza Zielińska.
- Nauczyciele są też wykończeni psychicznie. W 2019 roku, kiedy był strajk, dostało im się po głowie, byli mocno hejtowani przez rodziców czy polityków. Pojawiły się też kwestie związane z pandemią. Zdalne nauczanie to był czas, kiedy wszyscy weszliśmy im do domów. Wszyscy mogli ocenić jak prowadzą lekcje. Rodzice byli sfrustrowani, bo sami też pracowali zdalnie i często wyżywali się na nauczycielach. Część osób, która pracowała w szkole, stwierdziła, że to już jest koniec – mówi Justyna Suchecka-Jadczak.
Poza szkołą
Dagmara Zielińska przez 9 lat uczyła języka niemieckiego w szkole podstawowej w Krynicy Morskiej. W ubiegłym roku z żalem zrezygnowała z nauczania. Pracuje zdalnie w niemieckiej korporacji zajmującej się obsługą terminali płatniczych.
- Przy dwójce małych dzieci takie wynagrodzenie to za mało. Ten zawód kocham całym sercem, wykonywałam go bardziej z pasji niż dla pieniędzy, ale przyszły takie czasy, że dojeżdżanie wiąże się z dużymi kosztami, wszystkie ceny poszły do góry, więc zdecydowałam się zmienić zawód. Jednak nie wykluczam powrotu do szkoły, choć przy obecnych kosztach, nie wracam – mówi kobieta.
Praca po godzinach
Nauczyciele podkreślają, że ich praca nie kończy się po wyjściu ze szkoły.
- Na przykład dzisiaj, mimo tego, że skończyłem lekcje, mam do sprawdzenia kilka ćwiczeń, później wybieram się na korepetycje. Jak wrócę, będę musiał przygotować kartkówki na piątek i oczywiście muszę przygotować się do samych lekcji. Z dwie godziny nad tym posiedzę – oblicza Krystian Preiss.
Na razie nic nie zapowiada poprawy sytuacji.
- Problemem jest to, że do szkoły nie zgłaszają się młodzi nauczyciele. Kiedy ogłaszamy, że potrzebujemy do pracy nauczycieli, to nawet, jeżeli to jest ogłoszenie na nieokreślony czas, młodzi nauczyciele po studiach w zasadzie się nie trafiają – mówi Sylwia Owsińska, dyrektorka Szkoły Podstawowej im. Pamięci ofiar Stutthofu.
Już teraz w polskich szkołach brakuje kilku tysięcy nauczycieli.