- To jest tragedia, inaczej nie można tego nazwać. Zginęło ponad milion pszczół – ubolewa pan Radosław.
- W ciągu siedmiu lat nie mieliśmy żadnych problemów na pasiece. Nasze rodziny rosły w siłę. W październiku 2020 roku zaczęła spływać do nas woda. Wody opadowe i wszystkie ścieki z sąsiedniej budowy – wskazuje pani Justyna.
Problemy pasieki
Justyna i Radosław Komarzeniec mieszkają w niewielkiej wsi Bojano na Kaszubach, gdzie od 7 lat zajmują się pszczelarstwem i produkcją miodu. Obecnie jest to ich główne źródło utrzymania. Jesienią ubiegłego roku ich pasieka miała zacząć być zalewana wodą przez dewelopera budującego obok osiedle.
- Cały teren był pozalewany. Było bardzo dużo wilgoci, przez to, że napływało nam dużo wody. Delikatnie podniosłem ule do góry. Tyle mogłem zrobić, bo nie można pszczół przenosić w czasie zimowym – tłumaczy pan Radosław.
Czy rzeczywiście przyczyną wymierania pszczół może być zalanie okolic?
- Możemy tak stwierdzić. Wilgoć spowodowała obniżenie odporności i zwiększyła się inwazja chorób, które zostały stwierdzone i potwierdzone przez Państwowy Instytut Weterynarii w Puławach – przyznaje lek. wet. Oliwia Gołębiewska, inspektor do spraw zdrowia i ochrony zwierząt.
Winą za podtopienia pasieki państwo Komarzeniec obarczają Sebastiana Bieszke. To lokalny przedsiębiorca i deweloper, który na sąsiedniej działce buduje osiedle domów.
Woda gromadzi się w rowie melioracyjnym.
- Wcześniej były pola i była bruzda po oraniu. Ten pan wziął koparkę, sprzęt i wykopał rów. Tego rowu tak ogólnie nie było – przekonuje pan Radosław.
Innego zdania jest Sebastian Bidszke.
- Na mapie widać, że rów, który mówi, że wybudowałem, jest widoczny na mapie w 1997 roku, kiedy kupiłem działkę. Teren sąsiada został podniesiony, ponieważ powstały u niego nielegalnie zbiorniki. Urobek z tych ogromnych zbiorników został wysypany po brzegach zbiorników i automatycznie działka się podniosła. I woda, która spływała z sąsiednich pól, przepływała dalej do tego zbiornika i przepływała do rzeki – tłumaczy przedsiębiorca.
- Nie wyglądałoby to tak wszystko, gdyby sąsiad nie podniósł terenu – zaznacza.
Urzędy
Państwo Komarzeniec o pomoc prosili już wiele urzędów. Jednak większość z nich sprawę przekierowywała do wójta.
- Postępowanie trwa bardzo długo, po sześciu miesiącach przyszła pierwsza odpowiedź, sprawa stoi w miejscu – mówi pani Justyna.
- Złożyliśmy skargę do sądu na bezczynność wójta. Dopiero wtedy wójt nam odpowiedział, a pewnie do dzisiaj nie mielibyśmy odpowiedzi – zaznacza pan Radosław.
- Boimy się, że sytuacja może się powtórzyć, że działka znowu będzie zalewana. A urząd nic z tym nie robi – dodaje pani Justyna.
Zdaniem pana Radosława poziom terenu miedzy jego działką a działką sąsiada był mniej więcej jednakowy.
- Ten pan zrobił boisko i podwyższył teren. Wzięliśmy geologów i okazuje się, że podwyższone jest o 1,3 m – wskazuje.
- Tak naprawdę po naszych pismach nadzór budowlany dopiero teraz pyta dewelopera, na jakiej prawnej podstawie utworzone zostało boisko – dodaje pani Justyna.
Z pełniącym obowiązki powiatowego inspektora nadzoru budowlanego w Wejherowie rozmawialiśmy przez telefon. Oświadczył, że nie chce się spotykać.
W przesłanym piśmie inspektor informuje, że wezwał dewelopera do bezzwłocznego przedstawienia dokumentacji geodezyjnej terenu. Wydłużony czas działania urzędu w tej sprawie tłumaczy brakami kadrowymi.
Wszczęte zostało również postępowanie w związku z wybudowaniem boiska i parku z placem zabaw. Jak się okazuje, według urzędników, dla żadnej z tych inwestycji deweloper nie uzyskał wymaganej zgody na budowę.
- W wyniku kontroli stwierdziliśmy, że część nawiezionych mas ziemnych oraz gruzu ceglano-betonowego stanowi odpad – przyznaje Beata Cieślik z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Gdańsku. I dodaje: - Wszczęto postępowanie administracyjne w celu nałożenia administracyjnej kary pieniężnej. To postępowanie jeszcze trwa. W trakcie budowy nie przestrzegano przepisów ochrony środowiska. Stwierdzono na budowie instalację w postaci wanny do impregnacji drewna. Taka wanna, aby nie wylewał się z niej impregnat, powinna być zabezpieczona, a nie była. Osoba odpowiedzialna została ukarana mandatem. To mandat do 500 zł.
- W trakcie naszej tragedii i największego zalewania, deweloper złożył nam propozycję i chciał wykupić naszą ziemię. Ale nie zgodziliśmy się – mówi Justyna Komarzeniec.
- Proponowaliśmy mu odsprzedanie działki. Zgodził się w cenie 400 zł za metr kwadratowy. 2 hektary za 8 mln zł. Takich cen u nas w gminie nie ma. Cena rynkowa takiego gruntu kształtuje się między 5, a 15 zł za metr – odpowiada pan Sebastian.
Mediacje
Pod koniec lipca wójt gminy zorganizował spotkanie w sprawie zalewanej pasieki, w którym wzięły udział obie strony, przedstawiciele innych urzędów, a także zaangażowana w sprawę posłanka sejmowa Henryka Krzywonos.
- Strony przybliżyły sobie sporo rozmaitych rzeczy. W większości są to pewne domniemania z jednej i drugiej strony. Do tego trzeba biegłych rzeczoznawców, żeby to wyjaśnić. U nas toczy się postępowanie dotyczące zaburzenia stosunków wodnych. W tej chwili jesteśmy na kolejnym etapie wyłaniania rzeczoznawcy, który oceni, co się faktycznie w tym miejscu wydarzyło – mówi Ryszard Kalkowski, wójt gminy Szemud.
- Wyjaśniliśmy sytuację odnośnie rowów, podwyższenia terenu. I myślę, że możemy rozmawiać o tym, żeby ten pan zagospodarowywał wodę u siebie na działce – mówi pani Justyna.
- Jestem otwarty i chcę rozwiązać sprawę. Nie uciekam od niczego. Bardzo mi zależy na pozytywnym rozstrzygnięciu tej sprawy, w tak zwanej zgodzie – kwituje Sebastian Biszke.