Roksana i jej bracia w maju ubiegłego roku zostali odebrani biologicznym rodzicom. Ich matka mówi, że wpadła w depresję po tragediach, jakie dotknęły rodzinę - najpierw śmierć ojca męża, potem śmierć 21-miesięcznej córki, na koniec śmierć 13-letniego syna. Piła, brała leki i nie była w stanie opiekować się trójką rodzeństwa. Roksana, Arek i Adrian na pięć miesięcy trafili do Domu Dziecka w Stawigudzie pod Olsztynem. Tam wracali do normalnego życia. W połowie września ubiegłego roku urzędnicy zdecydowali, że dzieci mają trafić do innej placówki, także w województwie warmińsko-mazurskim, w Pawłówce. Kilka tygodni później pojawili się tam Elżbieta i Roman S., mieszkający w Manowie pod Koszalinem. Państwo S. od dłuższego czasu chcieli zostać rodziną zastępczą. Po wstępnych kwalifikacjach zostali skierowani na szkolenie do ośrodka opiekuńczo-adopcyjnego. - Pani S. ukończyła kurs, wykazując się dużą wiedzą o funkcjonowaniu rodziny zastępczej i prezentując prawidłowe postawy wychowawcze - mówi Ewa Chełkowska z Ośrodka Adopcyjno – Opiekuńczego w Koszalinie. - Jej mąż deklarował uczestnictwo, ale gdy jego żona zakończyła kurs, już się u nas nie pojawił. Wkrótce po uzyskaniu certyfikatu Elżbieta S. i jej mąż zaczęli szukać dzieci, którymi mogliby się zaopiekować. Początkowo trafili do domu dziecka w Gdyni. Tam im się nie udało. Wtedy pojechali na do Pawłówki, gdzie znaleźli Roksanę i jej braci. Choć odwiedzili dzieci tylko dwa razy, bardzo szybko zdobyli zaufanie rodzeństwa i pracowników domu dziecka. W ciągu zaledwie miesiąca dostali zgodę sądu na opiekę nad nimi. Sąd zebrał opinie o państwu S. - były pozytywne, z wyjątkiem informacji o notowaniu obojga za prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości. - Prywatnie mogę dziś powiedzieć, że może trzeba było zwrócić się do rodzinnego ośrodka diagnostycznego o przebadanie rodziny - mówi Andrzej Matkiewicz, prezes Sądu Rejonowego w Kętrzynie. Po przeprowadzce dzieci, dom państwa S. w Manowie pod Koszalinem stał się dla Roksany izbą tortur. Była karana za wszystko. Od słownego poniżania przez zadawanie kar, jak klęczenie z wyciągniętymi do góry rękami, bicie aż do posypywania zranionych miejsc solą. - Bili ją, bo ich zdaniem była krnąbrna, rozrzucała zabawki, zabierała je braciom - mówi Ryszard Gąsiorowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. - Uważali, że w ten sposób nauczą ją wykonywania poleceń. Dramat Roksany wyszedł na jaw dzięki anonimowej informacji, przekazanej do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Manowie. Gdy dziewczynka trafiła do szpitala, lekarze byli w szoku, że można było tak znęcać się nad dzieckiem. W chwili zatrzymania Elżbieta i Roman S byli pijani. Zostali tymczasowo aresztowani. Postawiono im zarzut znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad Roksaną. Matka biologiczna zamierza starać się o powrót dzieci do domu. Chłopcy są już w pogotowiu rodzinnym. Ich siostra, która wraca do zdrowia, dołączy do nich, gdy wyjdzie ze szpitala.