- To jest Adaś. Adaś ma 16 miesięcy, z nami mieszka od roku. Czeka na swoją nową rodzinę adopcyjną - mówi Marcin Kwiecień. - Miał czekać u nas do tego czasu, jednakże może nawet jutro od nas odejść ze względu na to, że Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie wobec niego plany, nie wiemy na jakie. Nie wiemy, czego tak naprawdę chcą. Wiemy jedno: na pewno nie kierują się dobrem Adasia - uważa.
Wniosek? Nie teraz
Marcin Kwiecień, były policjant, wraz z żoną Anną, byłą nauczycielką, posiadają dwoje nastoletnich dzieci i zostali zawodową rodziną zastępczą. Dokładnie rok temu do ich domu trafiło pięcioro rodzeństwa, odebranych samotnej matce, zmagającej się z alkoholizmem. Dzieci miały różnych ojców, dlatego sąd rodzinny zdecydował, że będą rozdzielone i trafią do krewnych lub do adopcji. Jak twierdzi pan Marcin, chętna adoptować Adasia jest w tej chwili jedna osoba - ciocia rodzeństwa chłopca.
- Rozmawialiśmy z panem Marcinem, jak to będzie z Adasiem - wspomina Marzena Jankowska, przyrodnia ciocia chłopca. Jak dodaje, miała wątpliwości, czy będzie mogła wziąć chłopca, bo samotnie wychowuje syna. Ostatecznie na adopcję zdecydować się miała w kwietniu tego roku. Pan Marcin skierował ją wtedy do PCPR-u, gdzie dowiedzieć miała się, jak dokładnie wyglądają procedury. Tam jednak kobieta miała być zniechęcana do adopcji. Urzędniczka miała też poinformować, że odpowiedni wniosek złożyć będzie można dopiero po zakończeniu postępowania w sprawie adopcji Patrycji i Dawida, rodzeństwa chłopca.
"Przyszło mi do głowy, że coś jest nie tak"
W sądzie podczas rozprawy decydującej o losie najstarszych dzieci, okazało się, że PCPR ma swój plan co do przyszłości najmłodszego Adama. Chłopiec miał zostać przekazany do nowej rodziny zastępczej, która była w trakcie szkoleń. Zlekceważono fakt, że wcześniej chęć adopcji chłopca deklarowała jego ciocia. Dotychczasowi opiekunowie chłopca twierdzą natomiast, że byli nakłaniani do kłamstwa.
- Nas poinformowano, że Adaś musi od nas iść z powodu tego, że minęło osiem miesięcy - wspomina Anna Gibajło-Kwiecień i dodaje, że jej mąż miał być instruowany, by w sądzie potwierdzić, że nie chcą Adasia, bo "są przemęczeni". Pan Marcin zaś telefonicznie usłyszeć miał, że dla chłopca jest już nowa rodzina zastępcza. - Przyszło mi do głowy, że coś jest nie tak. Mówię: "a pani Marzena?". "Mogła sobie wszystko załatwić" - relacjonuje pan Marcin.
- Ona [urzędniczka - red.] w sądzie się wszystkiego wyparła, że nic mi takiego nie mówiła - wspomina rozprawę pani Marzena. Jak dodaje, w czasie rozprawy poinformowała sąd, że jest gotowa wziąć zarówno Adasia, jak i Patrycję i Dawida. Sędzia miała być zaskoczona tym, że pani Marzena mówi o tym teraz. - Mówię: "no dlatego, że mówiono mi, że mam poczekać z wnioskiem, a okazuje się, że rodzina adopcyjna już czeka". Ona [sędzia - red.] się zdenerwowała i to bardzo - mówi ciocia Adasia.
Na pytanie o to, czy to zbieg okoliczności, że nowa rodzina zastępcza, która została zaakceptowana przez PCPR, to rodzina, której członkiem jest jeden z pracowników socjalnych, Barbara Terlecka-Kibicius, dyrektor PCPR w Gliwicach odpowiada: - Przypadek.
Kwestii rzekomego nakłaniania do kłamstwa komentować nie chce. - Nic na ten temat nie wiem. Sądzę, że nie jest to prawda - utrzymuje.
"Co państwo sobie wyobrażają, że państwo kim są?"
- Na etapie postępowania sądowego nie było żadnych zarzutów merytorycznych, była tylko różnica zdań co do tego, czy właśnie ci rodzice mają tym chłopcem się zajmować, czy też inna rodzina - mówi sędzia Tomasz Pawlik z Sądu Okręgowego w Gliwicach. Dodaje, że pracownicy socjalni wspominali o "możliwym wypaleniu się tej rodziny zastępczej". - Na rozprawie okazało się, że ci państwo nadal są gotowi taką funkcję zawodową pełnić. Dlatego też sąd, mając na uwadze przywiązanie tego dziecka do tych właśnie rodziców zastępczych, podjął decyzję, żeby pozostawić to dziecko - mówi.
- Jak mąż zeznawał w sądzie, odwróciła się do mnie pani koordynator i mówi: "Co państwo robią? Co państwo sobie wyobrażają, że państwo kim są?". Ja mówię: "My nic nie robimy. Ja tylko chcę, żeby ciocia miała prawo złożenia wniosku. Nic więcej nie robię". Ona mówi: "to zobaczycie" - wspomina pani Anna.
Na sankcje rodzina Kwietniów nie musiała długo czekać. Niedługo po rozprawie w sądzie małżeństwo miało dostać od pełnomocnika strony przeciwnej propozycję: albo dobrowolnie złożą wypowiedzenie, albo zostaną zwolnieni z pracy dla PCPR-u. Gdy odmówili i gdy zaczął ich reprezentować prawnik, dowiedzieli się, że złożono na nich doniesienie do prokuratury. Mieli rzekomo sprawować nienależytą opiekę nad jednym z rodzeństwa Adasia.
- Byliśmy szantażowani - mówi pan Marcin. - Na spotkaniu padło, że jeżeli jednak nie podpiszemy ugody i odejścia, to dostaniemy taką opinię, że nigdzie pracy nie znajdziemy - wspomina.
- Nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia - mówi Barbara Terlecka-Kibicius. - Dziecko jest w tej chwili zgłoszone do ośrodka adopcyjnego i ośrodek adopcyjny będzie podejmował decyzję co dalej. To już nie nasza rola - dodaje.
"Zawsze mi się wydawało, że prawda zwycięży"
- Ja jestem idealistką. Zawsze mi się wydawało, że prawda zwycięży... - mówi z łzami w oczach pani Anna i dodaje, że "jest ukarana za uczciwość".
Niedługo Anna i Marcin Kwietniowie będą musieli przekazać Adasia nowej rodzinie zastępczej. Tymczasem ciocia chłopca złożyła odpowiedni wniosek, i nadal chce zostać jego nową rodziną. Decyzja będzie jednak należeć do sądu rodzinnego.