Trzecie cesarskie cięcie
Pani Katarzyna zmarła po porodzie, sześć lat temu. Kobieta osierociła troje dzieci. 10-letniego wówczas Maćka, 8-letniego Adama i Filipa, który nigdy nie poznał swojej mamy.
- Filip często wspomina mamę. Pyta, czy to jego wina, że mama nie żyje. Kojarzy już, że dzień jego urodzin, jest także dniem jej śmierci – mówi Robert Gęgotek, mąż zmarłej Katarzyny.
Kobieta rodziła w szpitalu w Dąbrowie Górniczej. Był to jej trzeci poród przez cesarskie cięcie.
- Żona zadzwoniła z informacją, że urodziła syna, że go widziała. Wspomniała też, że ją boli po cesarskim cięciu, więc czeka na zastrzyk przeciwbólowy. Nie zmartwiło mnie to, ani nie wzbudziło żadnych podejrzeń. Potem się okazało, że to była moja ostatnia rozmowa z żoną – opowiada pan Robert.
Ich ostatnia rozmowa odbyła się o godz. 17:30. Kobieta prosiła, żeby przyszedł do niej około 20:00. Gdy przyjechał, lekarz przekazał mu smutną informację.
- Wiadomość o śmierci żony była szokiem. Nie przewidywałem tego w najczarniejszych scenariuszach. Lekarz powiedział, że nie wie, co się stało, czy to był zator, czy coś innego – dodaje mąż zmarłej.
Krwotok wewnętrzny
Przez kolejne trzy dni rodzina nie dostała żadnych informacji o przyczynach śmierci pani Katarzyny. Bliscy zdecydowali się więc zgłosić sprawę do prokuratury.
Wykonana sekcja zwłok wykazała, że w brzuchu zmarłej znajdowało się około dwa litry krwi. Źródłem krwotoku była uszkodzona podczas cesarskiego cięcia tętnica. Pani Katarzyna wykrwawiała się na łóżku szpitalnym przez blisko dwie godziny.
- Wykrwawianie się pacjentki dwie godziny po porodzie nie mogło następować bezobjawowo. Literatura medyczna opisuje całą kaskadę objawów, które świadczą o tym, że trwa krwotok wewnętrzny. Temu ma służyć wzmożony nadzór pooperacyjny, żeby wychwycić zmiany parametrów – podkreśla mec. Jolanta Budzowska, pełnomocnik rodziny.
Czy jest możliwe, żeby przez blisko dwie godziny personel medyczny nie zaobserwował u pacjentki żadnych objawów wykrwawiania? Gdy krwotok postępuje, dochodzi do zmian ciśnienia i tętna. Pacjent ma niższą temperaturę ciała, bladą skórę, oblewa go zimny pot. Może skarżyć się na szum w uszach i mroczki przed oczami.
- Do takiej sytuacji może dojść tylko wtedy, gdy pacjentka po prostu sobie leży i nikt do niej nie zajrzy przez kilka godzin po przebytym cesarskim cięciu. Natomiast przy prawidłowej organizacji oddziału, gdzie są przestrzegane reguły, to sobie czegoś takiego nie wyobrażam – komentuje Andrzej Matyja, ginekolog położnik, Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej z Świętokrzyskiej Izby Lekarskiej.
Prokuratura nie stwierdziła błędu
Aby ustalić, w jaki sposób personel zajmował się pacjentką, prokurator zabezpieczył dokumentację medyczną. Ręczne wpisy personelu dokumentowały idealny stan zdrowia pani Katarzyny. Z dokumentacji wynika, że położne troskliwie doglądały pacjentki co 15 minut, a jej parametry były idealne do ostatnich minut życia.
- Parametry życiowe [w dokumentacji medycznej – red.] są książkowe, niezmienne. Prawidłowe tętno, ciśnienie. Ostatni wpis z 19:10 jest także wpisem książkowym. Zdaniem biegłych, jeśli ciało zostało odkryte o godz. 19:15, nie jest możliwe, żeby kilka minut wcześniej parametry ciśnienia i tętna były tak dobre – zaznacza mec. Jolanta Budzowska. I dodaje: - W tej sprawie od początku wydawało się, że wpisy w dokumentacji medycznej nie są prawdziwe, czyli dokumentacja została sfałszowana.
Sąd cywilny pierwszej i drugiej instancji postanowił, że szpital jest winny śmierci pani Katarzyny. Odpowiedzialność szpitala udało się udowodnić po sześciu latach od śmierci kobiety.
Mimo tak poważnych wątpliwości, dotyczących dokumentacji medycznej, prokuratura dwukrotnie umorzyła postępowanie karne. Uznano, że nie ma dowodów na to, że personel działał nieprawidłowo. Nikomu nie postawiono zarzutów, nikt personalnie nie ponosi odpowiedzialności za śmierć 38-letniej kobiety.
- Prokuratura nie tyle nie stwierdziła winnego śmierci, co w ogóle nie stwierdziła błędu medycznego. Uznali, że leczenie było prawidłowe. Według mnie postępowanie powinno być wznowione. W sprawie pojawiły się nowe dowody w postaci opinii biegłych z postępowania cywilnego. Jeżeli mówimy o sfałszowanej dokumentacji medycznej i braku odpowiedniego nadzoru pooperacyjnego, to prokuratura powinna działać – przekonuje mec. Budzowska.
Wygrany proces cywilny i jasne stwierdzenie odpowiedzialności szpitala otwierają rodzinie możliwość starania się o odszkodowanie lub rentę po śmierci zmarłej kobiety. Jest to szczególnie ważne dla trójki osieroconych dzieci.
- Staram się wypełnić im pustkę po mamie, ale wydaje mi się, że nie jestem w stanie. Dzieci są dla mnie wszystkim, są też najlepszymi wspomnieniami po żonie – mówi Robert Gęgotek.
- Chodzi nam o sprawiedliwość. Niech szpital przyzna, że doszło do zaniedbania. Oni ani razu nie spytali, co się dzieje z dziećmi. Do dziś nie padło słowo „przepraszam”, a tego bym oczekiwała – dodaje Barbara Komendera-Świątek, mama zmarłej.