Miała urodzić dziewczynka, rodzice wybrali już nawet imię: Judyta. Gdy jednak kobieta przestaje wyczuwać ruchy dziecka, trafia do szpitala, gdzie słyszy straszną diagnozę: dziecko nie żyje. Lekarze decydują się wywołać poród... i zostawiają kobietę bez opieki. Tak o wydarzeniach z początku listopada opowiada Izabela Zięba, która niedługo potem rodzi martwe dziecko na szpitalnej podłodze.
"Zero pomocy. Ani mi, ani temu dziecku"
- Wezwała mnie na badanie, zapytała się, co mnie boli. Mówię, że odczułam to jako skurcz, a ona, że według niej to są skurcze. I to było zakończenie pani doktor pracy przy mnie - wspomina rozmowę z lekarką ze starachowickiego szpitala Izabela Zięba i dodaje, że zaraz potem lekarka zostawiła ją samą. Tymczasem u pani Izy trwała akcja porodowa. - Później miałam [skurcze - red.] co sześć minut, później mi wody odeszły - relacjonuje.
Mąż kobiety wielokrotnie wzywać miał pomocy. Bezskutecznie. Pani Iza rodziła na podłodze, między szpitalnymi łóżkami.
- Nie wiedziałam, co z tym dzieckiem zrobić. Dziecko wyleciało na podłogę - wspomina z łzami w oczach i dodaje, że wciąż miała nadzieję, że dziecko jest żywe.
Pracownicy szpitala zjawili się u niej dopiero w chwili, gdy było już po porodzie. - Zleciał się personel, wszyscy stali i patrzyli. Zero pomocy. Ani mi, ani temu dziecku - mówi pani Iza.
Dlaczego zlekceważono rodzącą?
Dyrekcja szpitala długo milczy w tej sprawie. Wiadomo tylko, że przeprowadzona zostaje kontrola wewnętrzna na oddziale.
W końcu na zwołanej w poniedziałek konferencji prasowej dyrektor szpitala przyznaje, że szpital ponosi odpowiedzialność za to co się stało. Konsekwencją jest zwolnienie ośmiu osób: dwóch lekarzy, pięciu pielęgniarek i ordynatora oddziału. - Myślę, że ta sprawa będzie wyjaśniona - mówi na konferencji Grzegorz Fitas, dyrektor starachowickiego szpitala, i utrzymuje, że jego zdaniem w czasie porodu pani Izy na oddziale był ordynator.
"Inne procedury medyczne"
- Nawet się nie spodziewałam, że tyle osób mogło być wtedy w pracy. Widziałam dwie - komentuje informacje dyrektora pani Iza. - Ja wcześniej szukałem ordynatora, nie mogłem znaleźć. Szukałem go na oddziale obok, nie było, wróciłem z powrotem na oddział i tam ta sama siostra stwierdziła, że po prostu go nie ma - wspomina Marcin Zięba.
Gdy dziennikarz UWAGI! kontaktuje się z ordynatorem, ten nie chce komentować wydarzeń z początku listopada. - Wszystkie informacje zostaną ujawnione przez Ministerstwo Zdrowia - ucina tylko i dodaje, że personel w czasie porodu "wykonywał inne procedury medyczne".
Jak wspomina pani Iza, dzień po dramatycznym porodzie, podczas porannego obchodu, ordynator oddziału zaprosił ją na rozmowę bez świadków do swojego gabinetu. - Jak coś próbowałam powiedzieć, to mi przerywał i mówił: "nie wracamy do tego tematu i niech zostanie tak jak jest" - mówi. Według niej mogła to być próba załagodzenia sytuacji.