Ośmiolatek prześladowany przez kolegów. Sprawą zajął się sąd

TVN UWAGA! 263307
Ośmioletni Wojtek był fizycznie i słownie prześladowany przez kolegów ze szkoły. Skończyło się poważnie złamaną nogą i policyjnym śledztwem. Dlaczego szkoła nie reagowała na sygnały matki? Czy sprawa ma związek z odmiennością jego brata?

Wojtek uczy się w szkole w Złocieńcu (Zachodniopomorskie). Podczas jednej z przerw lekcyjnych doszło do bójki. Koledzy z klasy Wojtka, na oczach innych dzieci, dwukrotnie obnażyli chłopaka. Chwilę później, upokarzanie chłopca, przerodziło się w bójkę.

- Bawiliśmy się w chowanego i zaklepałem Michała. On ściągnął mi spodnie, potem podszedł Mateusz i chciał mi znowu ściągnąć. Uderzyłem go w twarz, a on mnie kopnął – opowiada Wojtek Jóźwiak.

- Syn mówił mi, że Michał ściągnął mu spodnie z bielizną. Był tam tłum dzieci, które śmiały się z niego – dodaje Renata Jóźwiak, matka ośmiolatka.

Z bolącą nogą do świetlicy

Po całym zdarzeniu nauczycielka zaprowadziła Wojtka do klasy.

- Noga bolała mnie całą lekcję. Na końcu pani przyłożyła mi mokrą ścierkę, a potem zaprowadziła na świetlicę. Bolało mnie. Przyszedł jeszcze pan dyrektor i powiedział, że nic mi nie jest – opowiada ośmiolatek.

Mimo bólu, szkoła nie wezwała pogotowia. Wychowawczyni jedynie poprosiła matkę, aby zabrała chłopca do domu.

- Wojtek wstał z krzesełka, po dwóch krokach upadł na podłogę i powiedział, że nie może iść – opowiada pani Renata, która przyjechała po syna.

W końcu Wojtek trafił do szpitala.

- Dowiedziałam się, że syn ma złamany trzon kości piszczelowej. Był ślad po uderzeniu, zdarty naskórek, opuchlizny nie było, dlatego założono pełny gips – opowiada Renata Jóźwiak.

Reakcja szkoły

Szkoła bagatelizuje całe zdarzenie. Dyrekcja postrzega bójkę, jako wypadek i odpiera wszelkie zarzuty.

- Jeżeli będziemy opisywać zabawę uczniów w chowanego takimi słowami, jak tutaj padły to zupełnie nie będziemy wiedzieli, o czym mówimy. Ci uczniowie po prostu się bawili. Przypisywanie temu jakiś cech przestępczych jest grubym nieporozumieniem – stwierdza Zbigniew Buczek, dyrektor szkoły nr 3 w Złocieńcu.

Dlaczego szkoła nie wezwała pogotowia?

- Został zaprowadzony do świetlicy, gdzie obejrzeliśmy mu nogę, po czym wychowawczyni zrobiła mu zimny okład. Na nodze nie było śladów, że uległa poważnemu uszkodzeniu – mówi Buczek.

- Lekarz z pogotowia powiedział, że to jest niedopuszczalne, że pogotowie należało wezwać – przywołuje Renata Jóźwiak.

Chłopcy, którzy brali udział w zajściu, mieszkają razem z Wojtkiem w tej samej miejscowości. Ich rodzice nie chcą rozmawiać, bądź próbują usprawiedliwiać swoich synów.

- Oni się wygłupiali – stwierdza matka jednego z chłopców.

Skargi

Wojtek już wcześniej żalił się na przemoc w szkole. Mimo sygnałów ze strony matki, sytuacja chłopca nie poprawiała się.

- Kopali mnie, bili. Ten pierwszy chłopak mówił wszystkim, że jestem głupi – mówi Wojtek.

- Zobaczyłam sińce na nogach, takie od kopania. Zwracałam uwagę wychowawczyni. Przychodził ze szkoły i nieraz od progu potrafił płakać. Było zamykanie w toalecie. Było kopanie w tyłek. Szedł na godzinę 16 do świetlicy i 16:15 był już w domu, bo nie chcieli się z nim bawić, bo przezywali, popychali – mówi pani Renata.

- Wcześniej już były przypadki, że przychodził do domu z siniakami, z połamaną śniadaniówką – dodaje Tymoteusz Żych.

Renata Jóźwiak sama wychowuje Wojtka, od dwóch lat jej mąż nie żyje. Pani Renata przekonuje, że prosiła szkołę o wizyty u pedagoga.

- Nie otrzymałam żadnego telefonu. Nic – mówi.

Także po wypadku Wojtek nie otrzymał żadnej pomocy psychologicznej ze strony szkoły.

- Pani syn był przeciętnym uczniem, takim samym jak każdy inny w grupie, której się bawił. To, co się wydarzyło, to był nieszczęśliwy wypadek- stwierdza dyrektor Buczek. I dodaje. - Część obowiązków spoczywa na rodzicach. Te obowiązki chyba nie do końca były zrealizowane.

#tematdlauwagi

Historia Wojtka, opisana przez brata, wywołała burzę w internecie. Oznaczyliście ją jako #tematdlauwagi. Przemocą w szkole zajęła się też policja, która sprawę skierowała do sądu rodzinnego.

- Po tym, jak pojawiła się informacja na jednym z portali, policja sama zainteresowała się sprawą. To, że chłopcy biją się, to jeszcze o niczym nie świadczy. Takie rzeczy się zdarzają. Natomiast, gdyby to miało mieć cechy jakiegoś dłużej trwającego konfliktu, to już mogłaby ta sprawa wyglądać nieciekawie. Pewne rzeczy trzeba będzie dopiero po ustalać – mówi rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Koszalinie.

Pani Renata przeprowadziła się do Darskowa 10 lat temu. Mimo że wszyscy dobrze się znają, rodzina wciąż odczuwa brak akceptacji ze strony otoczenia.

- Mentalność jest tu czysto patologiczna. Doświadczyłem hejtu ze względu na swoja odmienność. Niestety, tak się zdarzyło, że matka natura zrobiła mi psikusa i urodziłem się w ciele dziewczynki. To była agresja słowna, zdarzała się też agresja fizyczna. Obraźliwe hasła na przykład „ta lesba”. Rodzina też była zaczepiana - opowiada Tymoteusz Żych.

Przed laty Tymoteusz musiał wyjechać z rodzinnej miejscowości.

- To jest niewyobrażalny ból uciekać ze swojego miejsca i przez wiele lat nie widzieć swojej rodziny – mówi.

Czy historia brata mogła mieć wpływ na traktowanie Wojtka przez rówieśników?

- Na pewno nie jest to główny powód, ale myślę, że to małe miasto i wszyscy się znają wiedzą, że jest moim bratem – zwraca uwagę Tymoteusz.

- Wynika to głównie z niezrozumienia społeczeństwa. Najłatwiej określić kogoś, jako dziwaka, pośmiać się z niego, obrzucić wyzwiskiem zamiast usiąść i porozmawiać. Mi też nie przyszło łatwo zaakceptować, że moja córka chce być synem. Że nie znosi własnego ciała. Że w jej ciele tkwi mężczyzna. Jestem otwarta, staram się zrozumieć – mówi pani Renata.

Rehabilitacja i praca z terapeutą

Kobieta dodaje, że Wojtek był szykanowany także ze względów materialnych.

- Żyjemy bardzo skromnie, żeby nie rzec biednie. Uczniowie potrafią powiedzieć Wojtkowi, że jesteśmy tak biedni, że będziemy jedli kamienie, więc przypuszczam, że w domu się o nas rozmawia. Czujemy się zaszczuci. To, że nie nauczyłam syna bić się, oddawać to znaczy, że ma być workiem treningowym? – denerwuje się pani Renata.

Sprawą wypadku Wojtka zajął się sąd rodzinny, a po złożeniu przez matkę skargi - także starosta i kuratorium oświaty, którego kontrola wykazała wiele uchybień ze strony dyrekcji. Tymczasem chłopca czeka trzymiesięczna rehabilitacja oraz długotrwała praca z terapeutą.

podziel się:

Pozostałe wiadomości