Dąb niezgody. Zabił sąsiadkę, bo przycięła mu drzewo?

TVN UWAGA! 256062
- Przez ponad 20 lat nie spotkałem się z podobną zbrodnią – przyznaje prokurator. Jan M. oskarżony jest o bestialskie zamordowanie sąsiadki. Miał zabić, bo kobieta przycięła jego drzewo.

Dla Jana M. to nie był zwyczajny dąb. Wiązała się z nim rodzinna historia.

- 70 lat temu dostał sadzonkę od swojego ojca. Ten powiedział mu wtedy: „Posadź na pamiątkę” – przywołuje syn zatrzymanego.

Relacja syna

Dąb, przez lata mocno się rozrósł, jego pień dotyka ogrodzenia. Gałęzie przeszły na drugą stronę, czyli na działkę Ireny Kondriatiuk. Drzewo stało się przyczyną sąsiedzkiego sporu. Co jakiś czas konflikt przybierał na sile.

- W korzeniach zalali betonem słupek. Drzewo ma martwicę z tamtej strony. Tak im przeszkadzało – wytyka syn Jana M. O sąsiadce nie ma dobrego zdania.

- Cały czas mówiła, że zniszczy drzewo i ojca. Pryskała. Nie wiem, czy roundupem, czy czymś innym. Ale obok siatki rosły chwasty. I po drzewku. A dalej zarośnięte całe podwórko – twierdzi syn zatrzymanego.

Innym razem relację sąsiedzką pogorszyło ognisko.

- Było na pięć metrów. Z orzecha włoskiego woziła liście, kwiaty z ogródka. Paliła i się śmiała. Podszedłem i powiedziałem: Irena, tak koło drzewa się nie robi. Trochę dalej się odsuń. Mówiłem: zadzwonię na policję. A ona: dzwoń sobie – relacjonuje syn zatrzymanego.

Wersja rodziny zamordowanej

Dzieci Ireny Kondriatiuk nie mają wątpliwości, że źródło konfliktu leżało po stronie M.

- Zatarg? To głównie żona i morderca. To nawiedzona kobieta. Jakieś czary odprawiała, jakieś kamienie rzucała na podwórko – mówi Łukasz Kondratiuk, syn zamordowanej.

Pani Irena wielokrotnie skarżyła się dzieciom na przerastające na jej podwórko drzewo.

- Spadały żołędzie, trzeba było je uprzątać. Podobno dąb jest tak rozłożysty, tak korzenie poszły po sadzie, że drzewa nam nie owocowały. I liście. Gleba gniła, wszystko trzeba było na bieżąco sprzątać – opowiada Agnieszka Kondratiuk, córka zamordowanej.

Scena zbrodni

Pani Irena przez ostatni rok zabiegała o przycięcie dębu. Jan M. stanowczo się temu sprzeciwiał. Widząc na działce sąsiadki podnośnik i pilarzy przycinających drzewo nie wytrzymał. Doszło do najgorszego.

- Jeden z mężczyzn na podnośniku spojrzał na dół i zobaczył, że pokrzywdzona leży na ziemi. A obok niej stoi Jan M. Zjechali. Wtedy Jan M. podbiegł i zaczął w ich kierunku wymachiwać nożem – relacjonuje Jan Andrejczuk z Prokuratury Rejonowej w Hajnówce.

Pilarze bronili się, na początku przy użyciu gałęzi, a następnie przy użyciu piły spalinowej.

- Jan M. podbiegł ponownie do leżącej i zadał jej, co najmniej trzy ciosy nożem. Następnie przeskoczył przez płot i uciekł do domu. Tam przebywał do czasu przyjazdu policji – uzupełnia Andrejczuk.

Czekał na policję

Z relacji prokuratury wynika, że Jan M. spokojnie czekał na przyjazd służb.

- W czasie oględzin zabezpieczono kilka noży kuchennych. Żaden z tych noży nie miał śladów krwi. W misce znajdowała się woda, koloru brunatnego, co może wskazywać, że jest zabarwiona krwią – opowiada prokurator Andrejczuk.

- Był spokojny. Normalnie wyszedł. Mówił „nie wiem, co się stało” – wspomina syn.

Nic nie pamięta?

Podejrzany twierdzi, że nie pamięta nic, z dnia, kiedy miał zabić sąsiadkę.

- Jego pamięć sięga trzy tygodnie wstecz, kiedy po raz ostatni widział pokrzywdzoną. Później, jak powiedział, nie miał z nią żadnego kontaktu, w ogóle jej nie widział. Nie potrafię powiedzieć, czy on świadomie manipuluje swoimi wyjaśnieniami, czy faktycznie znajduje się w takim stanie, że popełnionej zbrodni nie pamięta – mówi prokurator. I zaznacza.

- Pracuję w prokuraturze ponad 20 lat i nie spotkałem się nigdy z taką zbrodnią. Również od innych prokuratorów nie słyszałem, aby doszło do zabójstwa z takiego powodu – przyznaje Andrejczuk.

Mieszkańcy są wstrząśnięci

Zbrodnia wstrząsnęła lokalną społecznością.

- Wygląda, jak zaplanowane, wyrachowane morderstwo – mówi jeden z mieszkańców.

Zdaniem wójta, po tym wydarzeniu miejscowość stała się inna. - To uświadamia mieszkańcom, że warto szukać porozumienia z sąsiadem. Takich sytuacji jest wiele na terenie gminy, ale z reguły są rozwiązywane – zaznacza Jerzy Wasiluk, wójt gminy Czyże.

- To pokazuje, że czasami relacje sąsiedzkie są niełatwe. Trudno znaleźć porozumienie wydawałoby się w bardzo prostej sprawie. Jakież temu musiały towarzyszyć emocje skoro nastąpiło takie tragiczne w skutkach wydarzenie - dodaje Wasiluk.

podziel się:

Pozostałe wiadomości