- W naszej dzielnicy był szpital z oddziałem ostrych zatruć, gdzie trafiali ludzie z rozpoznaniem zatrucia dopalaczami. Jednocześnie działał lombard, w którym te dopalacze sprzedawano. Rozmawiałem o tym z policjantami. Naczelnik był strasznie zbulwersowany, że my nic nie możemy z tym zrobić – opowiada nam prokurator Maciej Nitra.
Śmiali się służbom w twarz
Pat trwał od lat. Mimo że policja walczyła z handlarzami dopalaczami, komplikacje zaczynały się na etapie postawienia zarzutów, a potem sądu. Najwięksi handlarze pozostawali bezkarni i śmiali się służbom w twarz, zarabiając na tych groźnych w skutkach środkach ogromne pieniądze.
Niewpisane na listę narkotyków substancje w teorii można było sprzedawać. Dopisywanie ich do tej listy skutkowało tym, że przestępcy częściowo zmieniali skład dopalaczy i sprzedawali je nadal. Wydawało się, że wymiar sprawiedliwości jest wobec dopalaczy bezsilny.
Tak było w przypadku wrocławskiego lombardu, w którym sprzedawano dopalacze przez lata. Wiedzieli o tym wszyscy, a służby tylko bezradnie rozkładały ręce. - Policjantka zapytała, skąd ja wiem, że to są dopalacze. Powiedziałam: "Wiem, bo wchodzą i kupują". A ona do mnie mówi: "To może pani była też kupować?" – relacjonuje jedna z mieszkanek kamienicy.
Niestandardowe działanie
Prokurator Nitra postanowił zadziałać stanowczo i niestandardowo. - Dotąd takie sprawy były prowadzone z artykułu 160 kodeksu karnego: "Kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu" – cytuje prokurator.
I wyjaśnia, dlaczego stosowanie go było nieskuteczne. - On wymaga udowodnienia bardzo wielu kwestii, a przede wszystkim jest tam przesłanka bezpośredniości, którą bardzo trudno wykazać i trudno zebrać materiał dowodowy z uwagi na to, że osoby po wyjściu ze szpitala nie były już skłonne opowiadać nam, gdzie kupiły dopalacze, czy rozpoznać sprzedawcę. Z tego względu ten łańcuszek się urywał - tłumaczy wrocławski prokurator, który we współpracy z policją zdecydował się jednak na przeszukanie w lombardzie.
"Stwierdziłem, że muszę zmienić kierunek postępowania"
Wtedy też zatrzymano właściciela sklepiku oraz dwóch pracowników. Saszetki z dopalaczami opisane były, jako środki do czyszczenia monitorów i pochłaniacze wilgoci. Prokurator był jednak pewien, że zawierają niebezpieczne substancje. - Analizowałem kodeks karny i zastanawiałem się, który przepis wyczerpywałby znamiona czynów, na które ja znajdę dowody. Na drugi dzień po przeszukaniu, gdy sprawcy zostali dowiezieni do prokuratury stwierdziłem, że muszę zmienić kierunek tego postępowania - mówi Nitra.
Prokurator postanowił skarżyć dealerów z artykułu 165, który mówi o sprowadzeniu niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób. W ostatnich latach stosowano go np. w przypadku spowodowania zagrożenia epidemiologicznego, ale nigdy w przypadku dopalaczy. Nitra uznał, że to błąd. - Sprzedawcy dopalaczy wiedzą dokładnie, jakim celom to służy. Są w pełni świadomi. Więc zachodzi wina umyślna - tłumaczy prokurator.
Bezwzględne więzienie
Sąd przychylił się do jego argumentacji w pierwszej instancji właściciel lombardu dostał dwa lata bezwzględnego więzienia. Co prawda sąd kolejnej instancji znacząco zmniejszył wyrok - do jednego miesiąca - jednak skazany będzie także przez 16 miesięcy wykonywał przymusowe bezpłatne prace społeczne. Ten wyrok nie podlega już zaskarżeniu. - Okazało się, że można walczyć zarówno z tymi, którzy produkują, którzy mają fabryki, jak również z tymi, którzy mają punkty drobnej sprzedaży! - cieszy się prokurator Nitra.
Równolegle z Maciejem Nitrą art. 165 kodeksu karnego zastosował krakowski prokurator Rafał Babiński, jednak ta sprawa jeszcze się nie zakończyła.