Janusz Świtaj od dnia wypadku motocyklowego, który wydarzył się 14 lat temu jest całkowicie sparaliżowany. Opiekują się nim rodzice. Na początku lutego wystąpił do sądu o przerwanie uporczywej terapii. Rodzice są coraz słabsi, Janusz wie, że niedługo nie będą mieli sił, by się nim zajmować, a nie chce iść do szpitala ani domu opieki. Zaapelował o prawo do śmierci. Jego apel stał się głośny. Pisały o nim gazety, do domu Janusza w Jastrzębiu Zdroju zaczęły przyjeżdżać ekipy telewizyjne. Przede wszystkim jednak codziennie w skrzynce mailowej Janusza pojawiają się nowe listy od ludzi, których poruszył jego los. Wielu z nich to także osoby niepełnosprawne, dotknięte kalectwem wskutek wypadków. Często przyjeżdżają do niego goście, którzy pragną go poznać, wesprzeć, wyrazić wsparcie. - Dokładnie tak – odpowiada Janusz na pytanie, czy czuje, że jest kochany. – Nie jestem sam. Przed chwilą odwiedziła mnie para, która przejechała 500 km, by się ze mną zobaczyć. Przez pracę z mediami, nagrywanie reportaży, nie mam czasu na bezpośredni kontakt z tymi wszystkimi ludźmi. Janusz ze światem kontaktuje się za pomocą komputera. Teraz komputer posłuży mu także za narzędzie pracy. Fundacja Anny Dymnej ”Mimo wszystko” podpisała z nim umowę o pracę. Janusz będzie odnajdywał ludzi przykutych do łóżka, potrzebujących pomocy i opieki tak jak on sam. To nie pierwszy jego kontakt z fundacją Anny Dymnej. Półtora roku temu zakupiła mu ona materac przeciwodleżynowy i sprzęt medyczny. - Podpisaliśmy umowę na pół etatu, na okres próbny trzech miesięcy. Powiedziałam mu, że jak się nie sprawdzi, to go wyrzucę – śmieje się Anna Dymna. – Ale myślę, że będzie świetnym pracownikiem. Fundacja kupiła teraz Januszowi nowoczesny wózek, w którym będzie mógł poruszać się w pozycji stojącej. Będzie mógł opuszczać łóżko, wyjeżdżać z domu, spotykać się z ludźmi i rozmawiać z nimi. - Będę dumny przejeżdżając ścieżką rowerową moim ”rolls roycem” – mówi Janusz Świtaj. – Z podniesioną głową: udało mi się. Przeczytaj także:”Nadszedł ten czas”