Zosia i Mateusz zginęli w czerwcu. - Długi weekend postanowiliśmy spędzić nad morzem. Spakowaliśmy się, wsiedliśmy w samochód. Daleko nie dojechaliśmy… Sześćdziesiąt metrów, do przejazdu kolejowego, który jest koło naszego domu… Dzieci myślę, że umarły na miejscu. Po zatrzymaniu samochodu nie było ich słychać. Siedząc w samochodzie widziałem już, że córka na pewno nie żyje. Ona leżała obok mnie. Mateusza nie widziałem, nie słyszałem. Myślałem, że może jest jakaś szansa … Ale okazało się, że nie. My z żoną przeżyliśmy, a dzieci zginęły – płacze Filip Osuch. Po pół roku jemu i żonie nie jest ani odrobinę lżej. – Czasem zdarza się, że gdzieś idziemy, widzimy dzieci i ktoś powie: „Mateusz też tak robił”, czy „Zosia podobnie wyglądała”, ale tak żeby usiąść i rozmawiać na temat naszych dzieci, to się nie zdarza. Co tu mówić – mówi, ze łzami w oczach, pan Filip.
Raporty państwowych komisji potwierdziły, że warunki panujące na tamtym przejeździe nie zapewniały bezpieczeństwa. Mimo to prokuratura postawiła zarzuty matce dzieci za nieumyślne spowodowanie wypadku. – Uznałem, że nie zachowała szczególnej ostrożności na przejeździe i dlatego taki zarzut postawiłem – tłumaczy Witold Preis z prokuratury rejonowej w Chełmnie. Jednocześnie przyznaje, bez ogródek: - To oczywiste, że ten przejazd był i zapewne wciąż jest niebezpieczny. Każdy przejazd niestrzeżony jest niebezpieczny. - Od samego początku, większość faktów wskazywała, że nie mamy do czynienia z typową sytuacją w Polsce, gdzie rzeczywiście to kierowcy są winni tego typu wypadków. Dziś mamy nie tylko raport państwowej komisji, ale i urzędu transportu kolejowego. Oba dokumenty nie zostawiają na kolei suchej nitki – dodaje Adrian Furgalski, ekspert rynku kolejowego ZDG TOR. Od wypadku minęło ponad poł roku. To jednak nie oznacza, że kierowcy mogą przejeżdżać przez ten przejazd spokojnie. Po wypadku pociągi owszem, zwolniły. Jednak ze strony, gdzie widoczność jest gorsza, jadą dużo szybciej, niż z drugiej! – To jest przekręcone. Wciąż jest tu bardzo niebezpieczne – przekonuje Filip Osuch. – Nie mogę potwierdzić tego, że doszło do pomyłki! Wszystkie działania, jakie były tam podejmowane, były podejmowane w oparciu o decyzje Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych – odpiera zarzuty rzecznik PKP PLK, Mirosław Siemieniec. Kilkukrotnie dopytujemy, czy jego zdaniem przejazd jest teraz bezpieczny? – Jestem przekonany, że decyzje PKBWK są dokładnie przeanalizowane i gwarantują bezpieczeństwo na tym przejeździe – odpowiada, w końcu, pan rzecznik.
Skrajnie innego zdania jest wójt gminy Lisewo. - Ten przejazd jest niebezpieczny – mówi Jakub Kochowicz. Dziś, kiedy na drodze leży śnieg, żeby móc przejechać przez przejazd, trzeba najpierw dość mocno się rozpędzić, żeby podjechać na podwyższenie drogi prowadzącej do przejazdu. To wyklucza zatrzymanie się na znaku stop. – Jako urząd przedstawiliśmy dwa warianty przebudowy tej drogi i zobowiązaliśmy się do pozyskania pod tą inwestycję gruntów – mówi wójt Lisewa.
Osuchowie, z kuchennych okien, widzą przejazd, gdzie doszło do tragedii. Pan Filip chciałby się wyprowadzić. – Ale żona nie chce. Mówi, że nie zostawi tego domu. Tu były dzieci i ona chce tu mieszkać. Uszanuję jej decyzję. Dam radę – mówi. Rodzice Zosi i Mateusza wciąż czekają na wynik postępowania prokuratury, które może zakończyć się umorzeniem lub skierowaniem aktu oskarżenia do sądu. W oddzielnym postępowaniu prokuratura bada odpowiedzialność za wypadek ze strony PKP PLK. W tej sprawie do tej pory nikt nie usłyszał zarzutów.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod katem Waszych alertów.