Ciała w domu rodziny znalazł zaniepokojony brakiem kontaktu z bliskimi dziadek. Mężczyzna wszedł do domu o dziewiątej rano, następnego dnia po tym, jak wydarzył się dramat. Na miejscu przeraziły go ślady krwi. Do zbrodni doszło prawdopodobnie jeszcze nocą, kiedy matka i dzieci spały.
- Poderżnął gardła obydwu dziewczynkom, żonie, a sam się powiesił. Okazało się, że pies tylko został - mówi w rozmowie z reporterką UWAGI! Lucyna Panek, sąsiadka rodziny.
- Zostało ustalone, że na ciałach ofiar były ślady użycia narzędzia ostrego, najprawdopodobniej był to nóż kuchenny, który został zabezpieczony w tym mieszkaniu - potwierdza Małgorzata Chrabąszcz z Prokuratury Okręgowej w Radomiu. - Kobieta i dwoje dzieci miały obrażenia na szyi i to spowodowało zgon. Jeśli chodzi o żonę, to było wiele takich ciosów zadanych, natomiast dziewczynki miały po kilka ciosów - mówi.
"Normalny człowiek"
Rodzina cieszyła się w okolicy dobrą opinią. Pani Anna była lekarzem weterynarii, jej mąż nauczycielem. Bliscy i znajomi są wstrząśnięci tragedią.
Według przyjaciółki rodziny Olgi Grądziel kobieta była zawsze pogodna i uśmiechnięta. - Przez te wszystkie lata tak właśnie ją pamiętam, z tym uśmiechem - mówi i dodaje, że było to kochające się małżeństwo.
- Łatwo nawiązywała kontakt. Potrafiła z ludźmi rozmawiać, nie tylko weterynarii i zwierzętach. Dziewczyna zadowolona z tego, co ma, z życia, z pracy. Jej męża też znałem. Normalny człowiek - twierdzi weterynarz Aleksander Fikus, który pracował z panią Anną.
Małżeństwo wychowywało dwie córki, młodsza była niepełnosprawna. Rodzice robili wszystko aby zapewnić dzieciom jak najlepsze warunki. Cztery lata temu wprowadzili się do wymarzonego domu. Mówili, że zaczynają nowe, lepsze życie.
- Młodsza dziewczynka 6-letnia miała problem z nóżkami. Ojciec z nią tutaj spacerował, chodziła w specjalnych aparatach, a ostatnio kupił jej samochód elektryczny. On wyjątkowo się opiekował tą niepełnosprawną dziewczynką - mówi pani Lucyna.
- Wydaje mi się, że właśnie on najbardziej był zaangażowany w rehabilitację Marysi. Obydwoje byli bardzo optymistyczni i wierzyli, że w końcu im się uda. Mieli nadzieję, że Marysia o własnych nóżkach pójdzie do przedszkola - dodaje pani Olga.
"Uczniowie nie mieli do niego szacunku"
Ojciec rodziny miał 39 lat. Był nauczycielem wychowania fizycznego w kozienickim gimnazjum. Uchodził za przykładnego pracownika, jednak według niektórych uczniów nie cieszył się szacunkiem.
- Jeszcze jak ja chodziłam do gimnazjum, to miał bardzo fajny z nami kontakt. Nie pamiętam, żeby na nas krzyknął kiedykolwiek. Zawsze można było się z nim pośmiać, pożartować, pogadać - wspomina Aleksandra Boruch, była uczennica. - Teraz słyszałam, że uczniowie się z niego śmieją dość często. Nie rozumiem tego, bo pamiętam go jako bardzo wesołego i życzliwego człowieka - mówi.
- Uczniowie nie mieli do niego szacunku. Nieraz zdarzało się, że go po prostu wyzywali, a on nie reagował - twierdzi jeden z uczniów. - Nie miał z tym problemu na początku. Nie widać było, żeby to mu przeszkadzało - mówi drugi. Obaj potwierdzają, że nauczyciel był obiektem żartów i zaprzeczają, jakoby wyciągał jakiekolwiek konsekwencje wobec uczniów. - On miał opinię wśród uczniów takiego trochę głupiego. Dlatego, że on gadał po prostu takie rzeczy naprawdę głupie. Swoje jakieś studenckie wybryki uczniom gadał - wspomina młody człowiek i dodaje: - Kiedy miał WF z dziewczynami, to powiedzmy, one dostrzegały, że on patrzył się, no, na... charakterystyczne dla kobiet miejsca.
"Był szanowanym nauczycielem"
Nauczyciele i dyrekcja szkoły unikają kamer. Czy pedagodzy wiedzieli o bulwersującej postawie uczniów, a także rzekomych zachowaniach nauczyciela?
- Absolutnie. Ja nic takiego nie mogę potwierdzić - mówi w rozmowie z reporterką UWAGI! pedagog szkolna. - To jest jakiś absurd. To, co pani opowiada. Naprawdę. On był szanowanym nauczycielem zarówno w środowisku uczniów, jak i w naszym, nauczycielskim - twierdzi stanowczo.
Co więc mogło mieć wpływ na frustrację mężczyzny? Czy miał jakieś kłopoty? Czy leczył się psychiatrycznie? Bliscy zmarłych nie rozmawiają z mediami.
- Na razie te wszystkie okoliczności będą ustalane w toku śledztwa. Nie mamy żadnych pewnych informacji na ten temat - mówi Małgorzata Chrabąszcz.
- Wydawało się, że są szczęśliwi, zadowoleni - mówi pani Olga i dodaje, że mężczyzna bardzo kochał swoją rodzinę.
Śledczy prowadzą postępowanie w sprawie zabójstwa. Niewykluczone, że motywem zbrodni mogły być nieporozumienia małżeńskie. W piątek odbył się pogrzeb rodziny.