Zamknięto mnie jak zwierzę!

Zdrową kobietę siłą zamknięto w szpitalu psychiatrycznym, w którym pozbawiono ją wszelkich przysługujących jej praw. - Traktowali mnie w sposób uwłaczający ludzkiej godności. Zamknięto jak zwierzę, bez kontaktu z rodziną.

- Trudno jest żyć po tym piekle, które przeszłam – opowiada o swoich przeżyciach Elżbieta Dobrosielska, która wbrew swojej woli została pacjentką szpitala psychiatrycznego - W szpitalu psychiatrycznym lekarz dyżurny ma obowiązek przeprowadzenia bardziej dokładnego badania niż lekarz pogotowia – mówi prof. Stanisław Dąbrowski, psychiatra. – Tylko lekarz specjalizujący się w psychiatrii ma możliwość przyjmowania takich pacjentów. Ma on obowiązek potwierdzenia albo wykluczenia choroby. Elżbieta Dobrosielska trafiła do szpitala, gdyż lekarka pogotowia pomyliła zwykłe zdenerwowanie, które zdarza się każdemu, z chorobą psychiczną. Zbyt pochopnie uwierzyła, że kobieta pobiła cztery osoby. - Starałam się zebrać dokładny wywiad – mówi lekarka pogotowia. – Ustaliłam, że pani Dobrosielska pobiła męża. Siostra też miała jakieś drobne skaleczenia. Matka, starsza kobieta, prosiła, żeby pomóc, bo Elżbieta może zrobić krzywdę sobie i innym domownikom. Poszkodowana kobieta przedstawia jednak zupełnie inną wersję wydarzeń. - Pani doktor w skierowaniu napisała, że to ja, w napadzie szału, pobiłam cztery osoby – mówi Dobrosielska. – A to ja byłam pobita przez tych ludzi. Jednym z nich był mój były mąż, który jest rosłym mężczyzną. Jak ja mogłabym mu coś zrobić? Prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa w postępowaniu lekarzy. Musiała, więc umorzyć postępowanie o bezprawne pozbawienie wolności. Mimo to ani prokurator, ani biegły nie mają wątpliwości, że kobieta nigdy nie powinna znaleźć się w zakładzie psychiatrycznym. Tyle teorii. W praktyce przypadek pani Dobrosielskiej wyglądał zupełnie inaczej. – W trakcie rozmowy, która trwała może 10 minut, pan doktor w ogóle nie zainteresował się tym, co ja mam do powiedzenia – wspomina Dobrosielska. – Wypisywał kartę przyjęcia do szpitala i ironicznie oświadczył, że tu zostaję. Zapytałam, dlaczego. A on na to, że mam manię. Nie chciał powiedzieć, jaką manię. Andrzej Fitas, dyrektor szpitala w Morawicy, do którego trafiła Elżbieta Dobrosielska, uważa, że szpital nie popełnił żadnego błędu. – Mogę jedynie powiedzieć, że toczące się postępowania sądowe nigdy nie wykazały uchybień proceduralnych. Innego zdania jest biegły, który dla prokuratury miał określić, czy zatrzymanie kobiety w szpitalu było zgodne z procedurami i ustawą o ochronie życia psychicznego. Wnioski były druzgocące dla lekarza z Morawicy. Nie przeprowadził on dokładnego badania. Nie uzasadnił konieczności zatrzymania jej w szpitalu. Nie skonsultował jej przypadku z drugim lekarzem, a miał taki obowiązek. Nie pouczył pacjentki o jej prawach. - Od razu pan doktor zlecił podawanie mi leków psychotropowych – wspomina Elżbieta Dobrosielska. – W szpitalu byłam traktowana w sposób uwłaczający ludzkiej godności. Ciągle słyszałam z ust personelu, że nie mam żadnych praw. Zabroniono mi kontaktów z rodziną i przyjaciółmi. Zamknięto mnie jak zwierzę. - Bardzo trudno mi teraz z tym żyć w tym małym środowisku, w którym wszyscy się znają – mówi Elżbieta Dobrosielska. – Mówią o mnie, że jestem wariatką.

podziel się:

Pozostałe wiadomości