Wyrok w seksaferze

Sąd Rejonowy w Dzierżoniowie uniewinnił dziesięciu mężczyzn oskarżonych o molestowanie pracownicy Zakładów Tekstylnych Bielbaw. Ten sam sąd, lecz w innym składzie, dwa lata temu wydał w tej sprawie wyrok skazujący.

Dwa lata temu domniemana poszkodowana Małgorzata B. chętnie rozmawiała z reporterami UWAGI!. Ujawniła szczegóły molestowania jej w pracy przez szefa i kolegów z zakładu. - Trudno mi o tym mówić. Jak zwierzęta. Czy ja mogłam odmówić? Powiedziałam ze dwa razy, żeby dał spokój. To się śmiał. Powiedział, że jak nie dam dupy, to wylatuję. Ja wiem, że mówię prawdę – mówiła Małgorzata B. Seksafera w Zakładzie Tekstylnym Bielbaw wstrząsnęła nie tylko kilkutysięcznym miasteczkiem, ale całą Polską. Dziesięciu pracowników zakładu, z szefem działu składalni na czele, zostało oskarżonych o molestowanie koleżanki z pracy. Mężczyźni trafili za kraty. Jednak w ich obronie stanęli inni pracownicy firmy. O dziwo głównie kobiety. Małgorzata B. twierdzi, że przez półtora roku była molestowana przez około 16 mężczyzn. Sprawa wyszła na jaw tuż przed zwolnieniem Małgorzaty B. z bielawskich Zakładów Tekstylnych. - Ten koszmar trwa pięć lat. Dokładnie od lipca 2002 roku. Nikt nie stara dojść do tego, czy ta kobieta mówi prawdę czy kłamie – mówi Robert N., oskarżony. Seksaferę w Bielawie rozpatrywały dwa sądu i wydały dwa diametralnie różne wyroki. Sąd Rejonowy w Dzierżoniowie skazał mężczyzn. Po ponownym rozpatrzeniu sprawy uniewinnił ich wszystkich. - W uzasadnieniu pani sędzia podała, że ta sprawa w ogóle nie powinna trafić do sądu. Teraz zadaję sobie pytanie, gdzie są te mocne dowody pierwszego procesu? – zastanawia się Marcin Blukacz, oskarżony. Głównym dowodem w sprawie był list napisany przez pokrzywdzoną do konkubenta. Małgorzata B. ujawniła w nim całą listę nazwisk i pseudonimów osób, które ją wykorzystywały seksualnie w pracy. List pojawił się po ponad pół roku od zgłoszenia sprawy do prokuratury. Wcześniej nikt nie wiedział o jego istnieniu. - Podała w liście, że była wykorzystywana seksualnie przez półtora roku przez 16 osób. Prokuraturze udało się znaleźć tylko dziesięciu mężczyzn. W stosunku do pozostałych prokuratura nigdy nie wszczynała żadnego śledztwa – mówi Marcin Blukacz. - Nie zawsze była możliwość, żeby ustalić te osoby. To nie jest tak, że prokurator był wybiórczy. My musimy mieć po prostu niezbite dowody, że to ta, a nie inna osoba brała udział w przestępstwie – wyjaśnia Elżbieta Smolny, prokurator. Jedyną osobą, która potwierdzała wersję wydarzeń pokrzywdzonej Małgorzaty B., był jej konkubent. Pracował razem z nią i oskarżonymi w Zakładzie Bielbaw. Dwa lata temu wskazał nam cztery miejsca, w których dochodziło do stosunków seksualnych. Sprawdziliśmy, połowa z tych miejsc nie istnieje. - Pierwsza sprawa sądowa była moim zdaniem sfingowana. Chcieli nas skazać z zimną krwią. Pani prokurator zrobiła nam straszną krzywdę posądzając nas o to. Będę robił wszystko, aby poniosła za to karę – zapewnia Marcin Blukacz. To nie koniec Bielbawskiej seksafery. Prokuratura zapowiedziała już apelację. - Ta sprawa powinna być zamknięta po kilku przesłuchaniach rzekomo pokrzywdzonej i jej konkubenta. Prawo jest tak sformułowane, że mężczyzna w takich sytuacjach jest bez szans. I chociaż zostałem uniewinniony, ta sprawa kosztowała mnie moją rodzinę, wiele nerwów i zdrowia. Do końca życia nie będę mógł o niej zapomnieć - mówi Robert N. Zobacz także:Afera rozporkowa w Bielawie

podziel się:

Pozostałe wiadomości