Wyjaśnienie przyczyn wypadku, do którego doszło zimą ubiegłego roku w centrum Ełku, wydawało się niezwykle proste. Karolina Łukuć została potrącona przez auto, gdy weszła na pasy przy świecącym się zielonym świetle.
"Chodziłem od adwokata do adwokata"
- Przed godziną 12 doszłam do przejścia dla pieszych na Mickiewicza 12. Zatrzymałam się, czekałam, aż zapali się dla mnie zielone światło. Jak się zapaliło, to weszłam. Dalej nie pamiętam - relacjonuje wydarzenia pani Karolina. Jak wspomina, gdy odzyskała świadomość, ludzie podnosili ją już z ulicy. - Powiedzieli, że miałam wypadek - mówi.
Ku zdziwieniu pani Karoliny, śledczy po kilku miesiącach uznali, że to ona, a nie kierowca samochodu, spowodowała kolizję. Od tej decyzji postanowiła się odwołać.
- Chodziłem od adwokata do adwokata w Ełku, żeby wynająć pomoc - mówi Bogdan Łukuć, syn pani Karoliny, i dodaje, że gdy tylko prawnicy słyszeli nazwisko kierowcy samochodu, odmawiali. - Mówili: ta sprawa jest nie do wygrania i dziękowali mi - wspomina. Ostatecznie prawnika dla matki udało mu się znaleźć po dwóch dniach.
Odwołanie przyniosło efekt i prokuratura w końcu oskarżyła Piotra J. o spowodowanie wypadku, którego skutkiem była złamana noga pani Karoliny oraz długie i kosztowne leczenie. Jednak proces, w którym obrońcą kierowcy był jego syn - znany w mieście prawnik - oznaczał dla poszkodowanej kobiety pasmo kolejnych szokujących zdarzeń.
- Byłam bardzo zaskoczona, jak pani sędzia powiedziała, że to jest bezwzględnie moja wina. Że umarzają sprawę panu J., bo pan J. nie jest winien. Słyszałam, że jest to człowiek bardzo wpływowy w Ełku - mówi pani Karolina.
"Pracowaliśmy rutynowo, jak przy każdej innej sprawie"
W końcu, półtora roku po wypadku, Sąd Okręgowy wydał kolejny wyrok. Uniewinnienie kierowcy uznał za błąd i kazał ponownie zbadać sprawę biorąc pod uwagę jej wszystkie okoliczności. Radość pani Karoliny nie trwała jednak długo, a na kolejnej rozprawie wróciły wątpliwości co do bezstronności badających sprawę prawników.
- Czy pani przed wejściem na przejście dla pieszych upewniła się, że może wejść na to przejście? - dopytywał sędzia na rozprawie. Pani Karolina potwierdziła. - A jak się pani upewniła, że może wejść na przejście dla pieszych? Co oznacza sygnał zielony na sygnalizatorze? - padły kolejne pytania. - Że mogę wejść na przejście - mówiła kobieta. - Ale czy zwalnia on pieszych z obowiązku upewnienia się, czy to przejście będzie bezpieczne? Czy pani wie, czy pani zachowała tę szczególną ostrożność? - dopytywał sędzia. - Ja uważam, że tak, bo czekałam, aż się zapali zielone światło, weszłam nie spiesząc się, pomału, na przejście - tłumaczyła pani Karolina i dodała, że nie pamięta, czy obejrzała się w lewo. - Czyli pani, jak zobaczyła zielone światło, to pani weszła, tak? - drążył jeszcze sędzia. - Zobaczyłam zielone światło, odczekałam moment i weszłam na pasy - powtarzała kobieta.
Prawnicy zaprzeczają, by na decyzje sądu i sposób prowadzenia sprawy miały wpływ rodzinne powiązania kierowcy. - Syn oskarżonego istotnie jest prawnikiem, ale nie miało to żadnego znaczenia. Gwarantuję i z całym przekonaniem o tym mówię, te kwestie nigdy nie miały znaczenia w tym wydziale - mówi Michał Dźwilewski, wiceprezes Sądu Rejonowego w Ełku i dodaje: - Sędziowie w wydziale w razie wątpliwości co do bezstronności zawsze sami składają wnioski o wyłączenie. Nigdy nie było takiej sytuacji, by o sprawie decydowały jakieś sympatie bądź antypatie. Kwestia zawodu wykonywanego przez syna oskarżonego nie miała tu żadnego znaczenia.
- Docierały do nas takie sygnały pewnego niezadowolenia ze strony pokrzywdzonych, ale my pracowaliśmy rutynowo, jak przy każdej sprawie tego typu - mówi Wojciech Piktel, prokurator rejonowy w Ełku. - Staraliśmy się wyjaśnić sprawę dogłębnie i nie odczuwam, żeby ta sprawa w jakiś sposób różniła się od innych - deklaruje.
Eksperyment: obydwoje mogli mieć zielone
My postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się sprawie także ze względu na niezwykłe wyjaśnienia, złożone przez oskarżonego.
- "Jechałem ulicą Mickiewicza na światłach zielonych". Takie pan składał wyjaśnienia? - pytał sąd kierowcę samochodu, który potrącił panią Karolinę. - Tak - odpowiedział mężczyzna i potwierdził, że jest to prawda.
Czy to możliwe, by kierowca i przechodząca na pasach kobieta mieli jednocześnie zielone światło? Zarejestrowane przez miejski monitoring nagranie z wypadku nie dało odpowiedzi na to pytanie. Potwierdziło tylko, że pani Karolinie trudno było zauważyć nadjeżdżające auto z powodu padającego śniegu, kaptura na głowie i innych stojących pieszych.
Co widział przejeżdżając przez skrzyżowanie kierowca toyoty, postanowiliśmy sprawdzić sami. Mimo że do dziś nie zmieniono tu ustawień świateł, podobnego eksperymentu nie przeprowadził żaden z sądów ani powołanych biegłych. Na skrzyżowanie wjeżdżamy pod koniec zmiany świateł - jeszcze na zielonym - i powoli dojeżdżamy do przejścia dla pieszych. Gdy jesteśmy tuż przed nim, piesi mają już zielone, co oznacza, że kierowca, który potrącił panią Karolinę, mógł nie mieć już czasu na reakcję, gdy piesza pojawiła się na przejściu.
Argumentem przesądzającym o winie kierowcy miał być dodatkowy sygnalizator, który opuszczających skrzyżowanie ostrzega, że niebawem piesi wejdą na jezdnię. Z naszego eksperymentu wynika jednak, że żółte ostrzeżenie włącza się zaledwie sekundę przed zielonym światłem dla pieszych. O wiele później niż napisali w opinii dla sądu badający sprawę biegli. Gdy dziennikarz UWAGI! próbuje wyjaśnić, skąd taka informacja w dokumencie, ekspert nie chce komentować sprawy. - Nie mogę wypowiadać się pozaprocesowo - ucina rozmowę.
Kiedy o wynikach naszego testu poinformowaliśmy prokuratora, ten złożył do sądu wniosek o przeprowadzenie dodatkowego, kluczowego badania.
"Nie powinno do czegoś takiego dojść"
Choć trudno obciążać kierowcę toyoty winą za zderzenie, trudno jest też usprawiedliwić jego zachowanie po wypadku. Mimo że proponował potrąconej pieszej pomoc i początkowo czekał na przyjazd policji, po kilku minutach nagle odjechał. Później ustalono, że spieszył się na umówioną wcześniej wizytę u lekarza, ale żadnemu ze świadków nie zostawił swoich danych, nie powiedział też, gdzie można go znaleźć.
Na pytania reportera UWAGI! mężczyzna jednak nie chce odpowiadać. - Dziękuję, już wszystko wyjaśniliśmy. Nie mam sobie nic do zarzucenia, bo ja się zachowałem prawidłowo - mówi tylko.
Podczas gdy śledczy i sądy od dawna szukają winy u pieszej i kierowcy auta, najbardziej prawdopodobny winowajca - autor organizacji ruchu na feralnym skrzyżowaniu - do tej pory nie miał na ten temat żadnych zgłoszeń. Według niego dołożenie przed przejściem jeszcze jednych dodatkowych świateł dla kierowców wymagałoby przebudowania całej sygnalizacji.
- Trzeba takie pieniądze zabezpieczyć w budżecie, rozważymy taką możliwość - mówi Jacek Tekliński, specjalista ds. inżynierii i oświetlenia w Urzędzie Miasta w Ełku. - Sprawa jest jasna, nie powinno do czegoś takiego dojść. To jest tak zaprogramowane, żeby ten kierowca nie wjechał tutaj na świetle czerwonym - dodaje.
Kolejnego wyroku w sprawie wypadku pani Karoliny możemy spodziewać się przed końcem roku, gdy biegli przygotują uzupełnioną o nowe fakty opinię. Wtedy też najprawdopodobniej okaże się, czy istnieje szansa na pociągnięcie do odpowiedzialności autorów organizacji ruchu na feralnym skrzyżowaniu.