Uciekają przed piekłem wojny. „Dzieci płakały i bały się”

TVN UWAGA! 348492
Tysiące zdesperowanych i przerażonych ludzi wciąż przekracza polską granicę. - Bomby, czołgi, strzelanie, dzieci to widziały - płakały i bały się. Pytały, dlaczego tak się dzieje – mówiła jedna z kobiet, która przekraczała granicę w Dorohusku. Nasza reporterka była tam w dniu wybuchu wojny.

Na przejściu granicznym w Dorohusku wiele osób oczekuje na bliskich, którzy uciekają z ogarniętej wojną Ukrainy.

- Czekam na dziewczynę, która ma przyjechać z dziećmi. Jedzie z okolic Kowla. Martwię się, dlatego przedwczoraj zadzwoniłem, żeby uciekała. Jest wystraszona wszystkim, co tam się dzieje – mówi Wojciech Kaczmarczyk.

W drugiej dobie toczącej się wojny na granicy pojawiały się niemal wyłączenie kobiety z dziećmi. W zorganizowanym punkcie recepcyjnym dla uchodźczyń przygotowano posiłek oraz miejsca do odpoczynku po długiej wyczerpującej podróży.

- Pojawiło się bardzo dużo małych dzieci. Głodnych, zmęczonych i płaczących. Osoby, które przyszły, dostawały od nas wsparcie psychologiczne, prawne, bo na bieżąco jest tutaj doradca ds. cudzoziemców. Dawaliśmy również jedzenie – mówi Renata Lalik.

- Pod koniec lata kupiliśmy dom, przygotowywaliśmy się do jego urządzenia, a przyszło nam go zamknąć i wyjechać – ubolewa Alona Demchuk, mieszkanka Łucka, która dotarła do Polski z czwórką dzieci.

– Wczoraj rano wysadzili w naszym mieście wojskową bazę lotniczą, a wieczorem ludzie schodzili do schronów, ponieważ było słychać atak – dodaje kobieta.

Pod punktem recepcyjnym spotkaliśmy też pana Stanisława. Od kilku lat mieszka i pracuje w Polsce. Dołączyła do niego żona z dziećmi.

- Cieszę się, że rodzina jest już ze mną, martwiłem się, przeżywałem całą noc. Jestem tutaj kierowcą ciężarówki, ale chciałbym wrócić do Ukrainy, bo to jest nasz kraj – mówi mężczyzna.

Pani Tatiana

Po kilku dniach odwiedziliśmy pana Wojciecha, który na granicy czekał na partnerkę z dziećmi. Jej najstarszy - osiemnastoletni syn Aleksander nie przekroczył granicy. Zmobilizowany do walk wrócił do Ukrainy.

- Podroż była naprawdę trudna. Kolejka do granicy miała osiem kilometrów. Wszystkie auta i autobusy były pełne. Pieszych w ogóle nie wpuszczają – opowiada Tatiana Zubrykowa.

Kobieta boi się o swojego pełnoletniego syna, który został w Ukrainie, nie wyobraża sobie go z bronią.

- To są młodzi ludzie. Powinni studiować, a nie iść na wojnę. To takie dzieciaki – mówi pani Tatiana. I dodaje: - On powiedział babci: „Dlaczego mam być w domu, skoro wszyscy wychodzą na ulice? Nie, nie chcę tego. Chcę być tam i walczyć ze wszystkimi”.

Pani Tatiana jest przerażona sytuacją w jej rodzinnych okolicach.

- Teraz wszyscy zbierają butelki na koktajle Mołotowa. Wszyscy gromadzą jedzenie, kołdry, bo jest zimno, więc oddają to chłopcom. Wczoraj zbierali żywność – słoninę, ziemniaki, kto co ma w domu, to wszystko oddaje – opowiada.

Konieczność wyjazdu z Ukrainy mocno przeżywają jej dzieci.

- Płakały, nie chciały jechać, bo wszystko co mają, zostało w domu w Ukrainie. Tu nie mają prawie niczego – mówi kobieta. I zaznacza: - Ta wojna jest naprawdę niepotrzebna. Naprawdę.

Pan Stanisław, z którym rozmawialiśmy przy granicy, zdecydował się wrócić do Ukrainy. Wraz z innymi mężczyznami chce walczyć o wolność swojego kraju.

podziel się:

Pozostałe wiadomości