Na przejściu granicznym w Dorohusku wiele osób oczekuje na bliskich, którzy uciekają z ogarniętej wojną Ukrainy.
- Czekam na dziewczynę, która ma przyjechać z dziećmi. Jedzie z okolic Kowla. Martwię się, dlatego przedwczoraj zadzwoniłem, żeby uciekała. Jest wystraszona wszystkim, co tam się dzieje – mówi Wojciech Kaczmarczyk.
W drugiej dobie toczącej się wojny na granicy pojawiały się niemal wyłączenie kobiety z dziećmi. W zorganizowanym punkcie recepcyjnym dla uchodźczyń przygotowano posiłek oraz miejsca do odpoczynku po długiej wyczerpującej podróży.
- Pojawiło się bardzo dużo małych dzieci. Głodnych, zmęczonych i płaczących. Osoby, które przyszły, dostawały od nas wsparcie psychologiczne, prawne, bo na bieżąco jest tutaj doradca ds. cudzoziemców. Dawaliśmy również jedzenie – mówi Renata Lalik.
- Pod koniec lata kupiliśmy dom, przygotowywaliśmy się do jego urządzenia, a przyszło nam go zamknąć i wyjechać – ubolewa Alona Demchuk, mieszkanka Łucka, która dotarła do Polski z czwórką dzieci.
– Wczoraj rano wysadzili w naszym mieście wojskową bazę lotniczą, a wieczorem ludzie schodzili do schronów, ponieważ było słychać atak – dodaje kobieta.
Pod punktem recepcyjnym spotkaliśmy też pana Stanisława. Od kilku lat mieszka i pracuje w Polsce. Dołączyła do niego żona z dziećmi.
- Cieszę się, że rodzina jest już ze mną, martwiłem się, przeżywałem całą noc. Jestem tutaj kierowcą ciężarówki, ale chciałbym wrócić do Ukrainy, bo to jest nasz kraj – mówi mężczyzna.
Pani Tatiana
Po kilku dniach odwiedziliśmy pana Wojciecha, który na granicy czekał na partnerkę z dziećmi. Jej najstarszy - osiemnastoletni syn Aleksander nie przekroczył granicy. Zmobilizowany do walk wrócił do Ukrainy.
- Podroż była naprawdę trudna. Kolejka do granicy miała osiem kilometrów. Wszystkie auta i autobusy były pełne. Pieszych w ogóle nie wpuszczają – opowiada Tatiana Zubrykowa.
Kobieta boi się o swojego pełnoletniego syna, który został w Ukrainie, nie wyobraża sobie go z bronią.
- To są młodzi ludzie. Powinni studiować, a nie iść na wojnę. To takie dzieciaki – mówi pani Tatiana. I dodaje: - On powiedział babci: „Dlaczego mam być w domu, skoro wszyscy wychodzą na ulice? Nie, nie chcę tego. Chcę być tam i walczyć ze wszystkimi”.
Pani Tatiana jest przerażona sytuacją w jej rodzinnych okolicach.
- Teraz wszyscy zbierają butelki na koktajle Mołotowa. Wszyscy gromadzą jedzenie, kołdry, bo jest zimno, więc oddają to chłopcom. Wczoraj zbierali żywność – słoninę, ziemniaki, kto co ma w domu, to wszystko oddaje – opowiada.
Konieczność wyjazdu z Ukrainy mocno przeżywają jej dzieci.
- Płakały, nie chciały jechać, bo wszystko co mają, zostało w domu w Ukrainie. Tu nie mają prawie niczego – mówi kobieta. I zaznacza: - Ta wojna jest naprawdę niepotrzebna. Naprawdę.
Pan Stanisław, z którym rozmawialiśmy przy granicy, zdecydował się wrócić do Ukrainy. Wraz z innymi mężczyznami chce walczyć o wolność swojego kraju.