Wielka katastrofa i niezwykła mobilizacja

TVN UWAGA! 137116
Sobotnie zderzenie pociągów, do którego doszło pod Szczekocinami w woj. śląskim to największa katastrofa kolejowa w Polsce od 22 lat. W wypadku zginęło 16 osób, a ponad 50 rannych pasażerów trafiło do piętnastu okolicznych szpitali. Jak wyglądały pierwsze godziny po katastrofie? Kto jako pierwszy dotarł na miejsce z pomocą?

Pierwsze telefony od świadków katastrofy pracownicy pogotowia odebrali tuż przed godz. 21. Krzysztof Pucek, dyspozytor pogotowia ratunkowego z Zawiercia dowiedział się o katastrofie jako jeden z pierwszych. W ciągu kilku chwil podjął decyzję o wysłaniu wszystkich dostępnych karetek na miejsce zdarzenia. Widząc skalę tragedii organizował także pomoc z sąsiednich powiatów, a nawet województw- świętokrzyskiego i małopolskiego. - Dopiero po przyjeździe na miejsce zdarzenia pierwszej karetki udało się oszacować ilość rannych i ofiar. Nikt wcześniej nie był w stanie nam tego określić. Po kwadransie, miałem już zadysponowanych 30 karetek, po godzinie wysłaliśmy około 40 karetek, mówi Krzysztof Pucek. Kiedy karetki pogotowia dotarły na miejsce, zaczęła się ewakuacja rannych do pobliskich szpitali. Jednym z wielu lekarzy, którzy feralnego wieczora pełnili dyżur był dr Czarosław Kijonka, który od 7 lat jest ordynatorem szpitalnego oddziału ratunkowego w Sosnowcu. Tuż po wypadku przez długie godziny, bez snu i odpoczynku walczył o życie przewożonych do szpitala rannych. - Nie możemy się poddawać jak jest wojna, a w sobotę tak się właśnie czuliśmy. Przez pierwsze godziny przyjeżdżała karetka za karetką. Wszyscy bardzo to przeżywamy, ale nie możemy się teraz rozczulać, mówi dr Kijonka. Jedną z pasażerek pociągu była Aneta, która bardzo często jeździ pociągiem tej relacji. Dziewczyna miała dużo szczęścia, bo dość szybko po wypadku zaopiekował się nią inny z pasażerów- Łukasz z Chełmka. Chłopak jechał w jednym z ostatnim wagonów, sam nie ucierpiał więc ruszył z pomocą innym. - To była normalna podróż. Czytałam książkę, słuchałam muzyki. To była chwila, ciemno przed oczami. Pamiętam, że przeleciałam z jednego pomieszczenia do drugiego. Szczęście w nieszczęściu, że znalazłam się na zewnątrz. Podszedł do mnie chłopak, którego poprosiłam o kurtkę, bo było mi strasznie zimno. Ścisnęłam go mocno za rękę, bo bardzo się bałam. On został ze mną do końca, wspomina Aneta. Od pierwszych minut katastrofy prokuratorzy rozpoczęli śledztwo. Kto jest winny sytuacji, w której dwa pociągi jechały na tym samym torze. Odpowiedź na to pytanie mogą znać dyspozytorzy ruchu odcinka trasy, na którym doszło do zderzenia pociągów.

podziel się:

Pozostałe wiadomości