To miały być wymarzone wakacje 7-letniego chłopca. Miał pierwszy raz w życiu pojechać nad polskie morze i bardzo cieszył się na wyjazd. Zamiast dobrej zabawy spotkał go tam jednak koszmar. Jego matka o wszystkim dowiedziała się przez przypadek.
- W kąpieli w pewnym momencie zaczął temat, czy ja wiem, co to jest cwel. Zaraz udzielił mi odpowiedzi, że "cwel to jest taki facet, którego się ru...a w dupę" - relacjonuje Martyna Gorlin-Wasyłenko, matka chłopca i dodaje, że po rozebraniu dziecka zobaczyła na jego plecach okrągłą bliznę. Zapytała syna, o co chodzi. - [Powiedział: - red.] "Mamo, bo oni mnie tam bili. Łapali mnie za ręce, za nogi i rzucali o podłogę. Mówili, że jestem ich zabawką" - wspomina tłumaczenia syna.
"Nie wyolbrzymiałam sprawy"
Chłopiec mieszka razem z mamą w wynajmowanym pokoju w Gliwicach. Kobieta samodzielnie wychowuje syna i jej sytuacja finansowa jest bardzo trudna. Chłopiec pojechał na kolonie dzięki pomocy z opieki społecznej.
- Bardzo się ucieszył. Dla niego to, że zobaczy morze, było wielką radością - mówi pani Martyna i dodaje, że w czasie, gdy syn był na koloniach, miała z nim stały kontakt. - Dzwoniłam zazwyczaj co drugi dzień. Raz zadzwonił syn, chciał rozmawiać i właściwie tylko zachwalał, że jest super - opowiada.
- Rozmowy były dość krótkie, nie miałam powodu, żeby myśleć, że coś dzieje się nie tak - mówi. O tym, że wydarzyło się coś niedobrego, zorientowała się, gdy chłopiec wysiadł z busa. - Zobaczyłam, że ma na twarzy szramę. Zapytałam, co się stało. Powiedział, że kolega go zaatakował widelcem. Pomyślałam sobie, że to jakiś przypadek, chłopcy się przepychali, takie rzeczy się zdarzają. Nie wyolbrzymiałam sprawy - wspomina.
Poważnie zaniepokoiła jednak w domu. - Zobaczyłam na plecach rysunki penisów, zrobione markerami - opowiada i dodaje, że wykonać mieli je koledzy z pokoju syna. - Mówił, że prawie się tam nie mył, dlatego że bał się chodzić pod prysznice. Powiedział też, że chłopcy mu wyrzucali różne rzeczy przez okno. Wyrzucili mu też na dach ulubionego pluszaka. Jak mi to powiedział, to strasznie płakał. Był z nim bardzo związany - mówi.
- Mówił, że go bili i kopali przy każdej okazji, jak tylko coś było nie tak - wspomina.
Mieli zwracać uwagę
Kolonie, na które pojechał chłopiec, zorganizowane były przez kuratorium oświaty w Katowicach i jedno z biur podroży. Jeszcze przed wyjazdem dziecka matka dzwoniła do organizatorów upewnić się, że syn będzie bezpieczny. Bardzo się niepokoiła, gdyż był to pierwszy taki wyjazd jej dziecka. Zapewniono ją jednak, że chłopiec będzie otoczony pełną opieką doświadczonych wychowawców.
- [Kierowniczka kolonii - red.] powiedziała, że zaznaczy sobie nazwisko gwiazdką i będą na niego zwracać uwagę - mówi matka chłopca.
Wszystko, co najgorsze, miało jednak dziać się właśnie w pokoju syna pani Martyny i jego kolegów. Chłopiec miał żalić się wychowawcom na to, co się dzieje, jednak miało to tylko pogarszać sprawę. - Mieli go za kapusia. Jeżeli naskarżył i wrócił do tego samego miejsca bez pani, wtedy dostawał - mówi.
Według niej wychowawczyni zbagatelizowała sprawę. - Nie rozumiem, dlaczego od razu do mnie nie zadzwoniono - mówi mama 7-latka. Z jej informacji wynika, że jej syna dręczyli 8- i 11-latek - koledzy z pokoju.
Bicie i wyrzucanie rzeczy dziecka przez okno to jednak nie wszystko. - Próbowano go zmusić do tego, żeby "zrobił loda" dziecku, chłopcu z tego pokoju. Powiedział, że chłopcy zdejmowali majtki i kazali "robić sobie loda" - mówi pani Martyna i dodaje, że w takich sytuacjach jej syn bardzo głośno krzyczał, żeby przyszła wychowawczyni. Ta, gdy zjawiała się na miejscu, miała jednak bagatelizować zajście.
- Zapytałam, dlaczego mu nie zmieniła pokoju, powiedziała, że próbowała, ale jej się nie udało. Dalszych wytłumaczeń nie usłyszałam - mówi pani Martyna.
Kobieta widzi, jak po wyjeździe zmienił się jej syn. - Teraz, jak patrzę na jego oczy, to widzę w nich taki żal, gniew i pustkę wręcz. On mnie zapytał po powrocie: "mamo, czy ja miałem wybór, czy mogę tam jechać?" - mówi.
"Dzieci gorszego sortu"
Chłopiec miał być objęty szczególną opieką, miał być bezpieczny. Gdy matka chłopca usłyszała, co przeżył jej syn, natychmiast zadzwoniła do jego opiekunów.
- Pani wychowawczyni przyznała, że dochodziło tam do różnych aktów przemocy. Przyznała również, że nie potrafiła zapanować nad 12 dzieci z grupy - mówi pani Martyna. Na pytanie, dlaczego nie zgłosiła, że nie daje sobie rady, odpowiedzieć miała, że były to dzieci z pomocy społecznej i nazwać je "dziećmi gorszego sortu".
- [Powiedziała: - red.] "ja nie wiem, co pani syn tam robił, dlatego że on tam w ogóle nie pasował. Uważam, że pani w ogóle go nie powinna wysyłać na te kolonie, bo jest za mały i niezaradny" - wspomina kobieta.
Udało nam się porozmawiać z kierowniczką kolonii, która powiedziała nam, że jej zdaniem to, co mówi matka chłopca, nie jest prawdą. Prezes firmy, organizującej wypoczynek dzieci twierdzi, że nikt z kadry kierowniczej nie informował go o problemie.
Kuratorium, które rozstrzygnęło przetarg na organizację kolonii, wybrało firmę, a następnie opłaciło pobyt dzieci, potraktowało sprawę bardzo poważnie. Przedstawiciel kuratorium rozmawiał z matką chłopca i o możliwości popełniania przestępstwa natychmiast powiadomił prokuraturę w Koszalinie, zażądał też wyjaśnień od firmy.