Pożar
Agnieszka, Oskar i Dominik zginęli w płomieniach, nie mogąc wydostać się z własnego pokoju. Wcześniej matka dzieci wyciągnęła klamki z okien. Miało to być zabezpieczeniem przed samodzielnym wychodzeniem dzieci na podwórko, a okazało się śmiertelną pułapką.
- Kiedy byłam blisko domu, widziałam jak z okien bucha ogień. Zaczęłam biec, próbowałam tam wejść, ale się nie dało. Nie wszystko pamiętam. Wiem, że wsadzili mnie do radiowozu – mówi Magdalena Kundelik.
Pożar wywołały rozstawione na meblach zapalone i niezabezpieczone wkłady do zniczy.
- Dzień wcześniej Oskar miał urodziny. Dzieci układały klocki, które dostał. Nie mieliśmy wtedy prądu, bo był nieopłacony. Wtedy pojawił się pomysł, by zapalić znicze – dodaje.
Feralnego wieczoru w mieszkaniu z dziećmi został ojciec pani Magdaleny.
- Jak wychodziłam z domu, przekazałam ojcu opiekę nad dziećmi. Pamiętam, że kłóciliśmy się o coś - wspomina kobieta.
Ojciec pani Magdaleny uzależniony jest od alkoholu. Tego dnia był trzeźwy. Jego wersja wydarzeń znacznie różni się od wersji matki dzieci.
- Położyłem się i spałem. Nic nie powiedzieli, że wychodzą. Zbudził mnie dopiero dym. Dzieci nie było słychać. Nie było czym gasić, nic – przekonuje.
Wyrok
Matka dzieci została zatrzymana zaraz po zdarzeniu. W jej organizmie wykryto znaczne ilości środków odurzających.
- Brałam amfetaminę, metamfetaminę. Dziennie brałam nawet pięć gram. Im dłużej to trwało, tym więcej musiałam brać. Brałam nieprzerwanie przez cztery lata – przyznaje pani Magdalena.
Sąd pierwszej instancji nie miał żadnych wątpliwości, co do winy kobiety. Skazał ją na cztery lata więzienia.
- Sąd apelacyjny uznał, że zachowanie oskarżonej było rażącym zaniedbaniem. Skazana pozostawiła dzieci w zasadzie bez opieki oraz z otwartym ogniem. Mieszkanie było oświetlane wkładami do zniczy. Dzieci zostawione zostały w pokoju bez klamek w oknach. Sąd uznał, że to zachowanie o wysokim stopniu szkodliwości. Narażone zostały nie tylko dzieci, ale pozostałych 26 mieszkańców tego budynku – komentuje Małgorzata Lamparska z Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu.
Niedługo później, sąd apelacyjny zwiększył wymiar kary do pięciu lat.
- To jedna z najtragiczniejszych historii, o jakich słyszałam. To śmierć, której można było uniknąć. To, że jej dzieci zginęły będzie największą karą do końca jej życia, ale orzeczenie kary wobec niej jest nieuniknione – dodaje Małgorzata Lamparska.
Po półrocznym areszcie, sąd wyraził zgodę, by pani Magdalena przeszła terapię dla uzależnionych od narkotyków. Kobieta przebywa w Monarze. Jest pod opieką psychologów i terapeutów.
- To niewyobrażalna tragedia. Sama straciłam syna w wypadku, może dlatego mi do niej bliżej. Jedna śmierć dziecka to coś, co przerasta, a trójka to już coś niewyobrażalnego – mówi Bogusława Bączkowska ze Stowarzyszenia MONAR.
Przeszłość
Pani Magdalena była ofiarą przemocy domowej. Dla dobra swoich dzieci odeszła od partnera i wprowadziła się do mieszkania, które zajmował jej ojciec. Nie była to łatwa decyzja, bo relacje ojca z córką od zawsze były złe.
- Ojciec zawsze mnie wyzywał od najgorszych. Mówił, że jestem zakałą rodziny, nawet jak byłam dzieckiem. Odkąd pamiętam ojciec pił i bił. Musiałam się chować, żeby mnie nie katował. Jak miałam 12 lat poprosiłam kuratorkę, by zabrała mnie z domu – wspomina.
Od tego czasu pani Magdalena przebywała w pogotowiu opiekuńczym, domu dziecka i dwóch ośrodkach wychowawczych.
- Nie chcę jej usprawiedliwiać, że to przez narkotyki. Staram się zrozumieć jej postać, historię. To, że ktoś jest narkomanem, nie znaczy, że jest złym do cna. Często pod tą grubą skorupą jest bardzo dobry człowiek – podkreśla Bączkowska.
Życie pani Magdaleny zmieniło się, kiedy pojawiły się dzieci. Choć sąsiedzi wskazują na przykłady niewłaściwej opieki, według relacji nauczycieli i opieki społecznej dzieci były zadbane i nigdy nie było podejrzeń przemocy fizycznej, czy psychicznej.
- Nie mówię, że byłam najlepszą matką, ale zawsze się starałam. Chciałam by miały to, co inne dzieci. Pożyczałam, albo kradłam i im dawałam – mówi i dodaje: Po dzieciach zostało mi jedynie zdjęcie. Wszystko spłonęło. Nie mam nic, zostało tylko wspomnienie i zdjęcie.