- To jest kolejka na dzisiaj. Jeżeli dzisiaj ktoś nie dostanie się, to jutro jeszcze raz musi stanąć w kolejce i odstać swoje. Nie ma możliwości zapisania się telefonicznie na dzisiaj czy na jutro - mówi Grzegorz Kasprzyk.
- Tam jest duży hol, można by nas wpuścić. Drzwi zostaną otwarte co do sekundy o 7.30. Gdyby była śnieżyca, też nikogo by to nie wzruszyło. A dodam, że stoją tu ludzie chorzy – dodaje Danuta Sarnowska-Kubiak.
Prywatna przychodnia lekarska Salutaris na poznańskich Ratajach jest praktycznie jedyną placówką podstawowej opieki medycznej dla mieszkańców trzech dużych osiedli. Chorzy muszą stanąć rano w kolejce, by dostać się do rejestracji i otrzymać numerek pozwalający im na wizytę u lekarza pierwszego kontaktu. W zależności od dnia, liczba wydawanych numerów waha się od 30 do 50.
- Nie można tego zorganizować inaczej. Przychodnia jest czynna od 7.30. Nie można ich wpuścić. To jest dla bezpieczeństwa pacjentów. A gdyby coś im się stało? Nie ma przecież lekarzy. Nie będę odpowiedzialna za tłum ludzi pod opieka ochroniarza od g. 6 rano – wyjaśnia doktor Arnetta T., kierownik przychodni lekarskiej Salutaris.
W dniu naszej wizyty wszyscy chorzy zostali przyjęci przez lekarzy. Udało się także wziąć do pomocy dodatkową pracownicę recepcji, która odbierała telefony.
Po tygodniu przyjechaliśmy do Poznania jeszcze raz. Łudziliśmy się, że po naszej pierwszej wizycie coś się w przychodni zmieniło. Byliśmy jednak w błędzie. W czasie rejestracji pacjentów dodzwonienie się do przychodni jest praktycznie niemożliwe. Telefonu nikt nie odbiera - albo numer jest zajęty.