Pan Eugeniusz wracał ze szpitala do domu. Jego transportem zajmowali się kierowcy medyczni. - Przywieźli męża w okropnym stanie. Miał pękniętą skórę na głowie. Spytałam się panów, którzy go przywieźli, co się stało. Powiedzieli, że nic, że mąż trochę się uderzył. Kazali mi dać plaster. Pobiegłam do łazienki po nożyczki, bo oni nic nie mieli. Krew się lała. Nagle wyszli i odjechali. Zaczęłam krzyczeć, nie wiedziałam co się dzieje, pobiegłam po sąsiadkę. Mąż był cały zalany krwią – mówi Jadwida Osowska, żona Eugeniusza Osowskiego. Okazało się, że przy wejściu do bloku zdarzył się wypadek. Całe zdarzenie zarejestrowała kamera monitoringu. Starszy mężczyzna upadł na podłogę wraz z wózkiem, na którym był transportowany. Po upadku mężczyzny kierowcy karetki długo zastanawiali się, co robić. Rana krwawiła. Mimo, że upadek na twardą posadzkę był bardzo groźny, zdecydowali, że pacjenta zostawią w domu. - Zobaczyłem tatę leżącego na łóżku, całego zakrwawionego. Nogi mi się ugięły. Widok był okropny. Nie wiedziałem, co się stało, tata wyglądał jakby był strasznie pobity – opowiada Jacek Osowski, syn Eugeniusza Osowskiego. Rana okazała się groźna, wciąż krwawiła. Rodzina powiadomiła pogotowie i policję. Przybyli na miejsce ratownicy pogotowia opatrzyli mężczyznę i natychmiast zabrali go z powrotem do szpitala. - Każdy upadek z urazem głowy należy traktować poważnie. Nigdy nie wiadomo, co dalej może się z tego okazać – od wstrząśnienia mózgu, trudno gojącej się rany, do zgonu włącznie. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, zaczynając od wieku pacjenta, jego kruchości, i takiej lokalizacji rany, nie było żadnej wątpliwości, co do decyzji. Pacjent powinien zostać przewieziony na dyżur chirurgiczny i zaopatrzony – powiedziała Elżbieta Weinzieher, Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego ”MEDITRANS” w Warszawie. Kierowcy medyczni, którzy odwozili pacjenta do domu są pracownikami szpitala. Kierowcy nie wiedzieli o nagraniu z monitoringu. Prawdę o zdarzeniu zataili nie tylko przed rodziną, ale i policją. - Policjanci sprawdzili trzeźwość mężczyzn. Byli trzeźwi. Z ich relacji wynikało, że mężczyzna sam uderzył się w głowę podczas transportu. W tej chwili prowadzone są czynności i dotyczą one narażenia kogoś na utratę życia lub zdrowia. Całość materiałów została przekazana do prokuratury – mówi Mariusz Mrozek, Komenda Stołeczna Policji. - Kiedy pacjent zakończy hospitalizację, proponujemy mu usługę transportu medycznego. To są kierowcy, którzy przechodzą specjalistyczny kurs pierwszej pomocy. Oni są odpowiedzialni za transport pacjenta do domu. Mamy tu do czynienia z ewidentnym błędem. Przede wszystkim jeden z kierowców nie powinien trzymać wózka jedną ręką. To stanowi niebezpieczeństwo dla pacjenta i mamy efekt. Ci ludzie zabezpieczyli ranę. Błędem jest, że nie skontaktowali się z dyspozytorem, jeśli sami nie chcieli podjąć decyzji o powrocie z pacjentem do szpitala. Nie skontaktowali się ze swoim przełożonym, co zrobić w takiej sytuacji. To są pracownicy, którzy pracują w naszym szpitalu od dłuższego czasu. Do pracy jednego z nich mieliśmy zastrzeżenia, co wiązało się wydaleniem z naszego ośrodka. Jednak sąd pracy przywrócił go z powrotem. Stąd jest nam przykro, że intuicje kierownictwa, co do tego pana, musiały potwierdzić się w takiej sytuacji. Druga osoba to również pracownik z dużym stażem. Te osoby zostały zawieszone – wyjaśnił Jarosław Buczek, rzecznik szpitala MSW w Warszawie.