Umarł, bo nie chciano go leczyć

- Lekarz rozsiadł się w fotelu i powiedział, że nie jest taksówkarzem, żeby wozić pana hrabiego do szpitala – mówi syn człowieka, który zmarł, bo lekarze kilkukrotnie zlekceważyli jego dolegliwości i wydali błędne diagnozy.

Tragedia Aleksandra Repeły zaczęła się 17 października. Wieczorem tego dnia 67-letni mężczyzna zaczął nagle słabnąć. Jego syn zawiózł go natychmiast do szpitala im. Babińskiego we Wrocławiu. Lekarka na izbie przyjęć nie potrafiła ustalić, co jest przyczyną bólu i skierowała chorego na konsultację ortopedyczną. Mimo, że pan Aleksander miał bóle w klatce piersiowej, lekarze stwierdzili zwyrodnienie kręgosłupa i odesłali go do domu. Cztery dni później stan mężczyzny się pogorszył. Rodzina wezwała pogotowie. - Lekarz z pogotowia nie podszedł nawet do ojca, rozsiadł się w fotelu i zapytał – po co mnie państwo wezwaliście? – mówi Dariusz Repeła, syn Aleksandra Repeły. – Powiedział, że nie jest taksówkarzem, żeby wozić pana hrabiego do szpitala. Rodzina wymusiła jednak zabranie chorego do szpitala. Ale godzinę później Dolnośląski Szpital im. Marciniaka wypisał pacjenta do domu. Nie zbadano, co może być przyczyną bólu. Po kilku dniach zwijający się z bólu pan Aleksander zaczął tracić kontakt z otoczeniem. Pojawił się u niego bezwład rąk i nóg, miał kłopoty z mówieniem i oddychaniem. Rodzina zadzwoniła po karetkę po raz drugi. Przybyły lekarz miał pretensje, że został bezpodstawnie wezwany. Stwierdził ból kręgosłupa i zostawił pacjenta w domu. Rodzina natychmiast zadzwoniła po prywatnego lekarza oraz do lekarza rodzinnego. Stwierdzili oni, że pacjent ma arytmię serca oraz odwodnienie i że powinien natychmiast trafić do szpitala. Półtora dnia później Aleksander Repeła był już nieprzytomny. Mimo to, wezwani już po raz trzeci lekarze z pogotowia stwierdzili, że ich przyjazd był zbędny. Bardziej niż stan chorego przejmował ich koszt wysłania karetki - 350 złotych. Po kilku godzinach Aleksander Repeła zmarł na udar mózgu, niewydolność krążenia i ostrą niewydolność oddechową. Opinia lekarza, któremu przedstawiliśmy ten przypadek, jest jednoznaczna. - Ten człowiek mógłby przeżyć, gdyby trafił do szpitala – mówi Krzysztof Kiciński, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Rydygiera w Krakowie. – Mamy do czynienia z serią tragicznych pomyłek. Pojawiały się kolejne objawy, świadczące o rozwoju choroby, z objawem porażeniowym na końcu – ostatnim sygnałem dla lekarza, że dotychczasowe rozpoznania były błędne. Dlaczego w przypadku Aleksandra Repeły nastąpiły same pomyłki, mimo, że lekarze zajmowali się nim kilka razy? Lekarka, która na żądanie rodziny zbadała pana Aleksandra, z podobnymi sytuacjami, które na szczęście nie kończyły się tak tragicznie, miała do czynienia już wcześniej. - Jeśli pacjent skarży się na poważne dolegliwości, to szpital powinien go przyjąć – mówi lekarka. – Ilu pacjentów wysyłałam do szpitala, o oni wracali? I takie są skutki. Lekarze ze szpitala im. Marciniaka nie mieli ochoty na rozmowę z reporterem Uwagi! Jeden z nich zagroził wezwaniem ochrony. - Niechże pan już idzie, do cholery, bo mnie pan denerwuje! – powiedział. Lekarz, który odmówił w krytycznym momencie zabrania pana Aleksandra do szpitala, po rozmowie z synem zmarłego i reporterem stwierdził tylko: - Czuję się winny. Bardzo mi przykro – i na sugestię, że może powinien zmienić zawód, odpowiedział: - Niewykluczone. Rodzina pana Aleksandra zdecydowała się powiadomić prokuraturę o popełnieniu przestępstwa przez lekarzy, którzy zaniedbali swoje obowiązki. Również dyrektor wrocławskiego pogotowia obiecał wnikliwe zbadanie sprawy i przekazanie powiadomienia do prokuratury oraz dolnośląskiej izby lekarskiej. Będziemy śledzić bieg tej bulwersującej sprawy.

podziel się:

Pozostałe wiadomości