Uciekli z Donbasu do Polski

TVN UWAGA! 3997597
TVN UWAGA! 183215
Rodzina Kobeców przyjechała do Polski w grupie 180 Ukraińców polskiego pochodzenia, którzy na początku tego roku zostali ewakuowani z kontrolowanego przez separatystów Donbasu. Jedyne, co ze sobą zabrali to kot o imieniu Zeus i kilka walizek z ubraniami.

Do sierpnia rodzina Kobeców mieszkała w ośrodku w Rybakach na Mazurach, który prowadzi Caritas. Dziś żyją w Wieluniu, we własnym mieszkaniu. Jedynym ich zmartwieniem jest znalezienie stabilnej pracy.

- Nie mogliśmy wyjechać bez Zeusa, no jak? To nasz mały, dobry przyjaciel. Przyjaciel naszego syna. Kupiliśmy go za 50 kopiejek. Nie każdy kot ma takie doświadczenie: umrzeć na obczyźnie – mówi Ałła Kobec. - Jak spadały pociski na nasze osiedle, to on się chował pod wanną. To bardzo mądry kot. Patrzyliśmy na niego i jak uciekał do łazienki, to oznaczało, ze zaraz spadną bomby. I zaczynało się. Dzisiaj, pół roku po ucieczce z Doniecka, mają szansę rozpocząć nowe życie w Wieluniu. We własnym mieszkaniu.

-Wieluń jest miastem, które było pierwszą ofiarą II wojny światowej. Nasi mieszkańcy też kiedyż uciekali stąd do innych miast. Dlatego uważaliśmy, że naszym moralnym obowiązkiem jest aby rodaków naszych, którzy ucierpieli w wyniku wojny w okręgu donieckim, w tych chociaż symbolicznym wymiarze do Wielunia zaprosić – wyjaśnia Paweł Okrasa, burmistrz Wielunia.

Ałła, Igor i ich dwudziestodziewięcioletni syn Aleksander, który cierpi na stwardnienie rozsiane przyjechali do Polski w grupie 180 Ukraińcami polskiego pochodzenia, którzy na początku tego roku zostali ewakuowani z kontrolowanego przez separatystów Donbasu. Po przyjeździe zamieszkali w ośrodku w Rybakach, który prowadzi Caritas.

- Czujemy się tak, jakby nas wyrwano z korzeniami. W Doniecku zostały moja mama i siostra, która sprzedała swój niewielki biznes i wyjechała do Kijowa. Mama mogła z nami jechać do Polski, ale w sierpniu zmarł mój tata i po tym mama się załamała i powiedziała, że nigdzie nie jedzie. Byli dobrym małżeństwem, od 30 lat mieszkali w Doniecku. Tam zapuścili korzenie. Szanuję jej wybór, choć zdaję sobie sprawę z tego, że już nigdy mogę jej nie zobaczyć żywej… Kiedy wyjeżdżałam, żegnałam się z nią ciepło, tak jak kochające dziecko może żegnać się ze swoją matką… Być może widziałam ją ostatni raz… - opowiada Ałła Kobec.

- Gdybym miał opisać czym jest dla mnie wojna, powiedziałbym tak: w mieście, które kochasz pojawiają się nagle ludzie z karabinami. Zaczynasz wychodzić na ulicę ze strachem. Rozglądasz się na boki, bo autentycznie się boisz… Nie wiesz, co może się wydarzyć… I miłość do miasta zamienia się w trwogę. Kiedyś Donieck był w moim sercu. Dziś, to dla mnie jedynie miejsce urodzenia, które mam wpisane w dokumentach – dodaje Igor Kobec.

Większość moich przyjaciół wyjechała do zachodniej Ukrainy. W Doniecku pozostała mniejszość, która poparła separatystów i z którymi ja już nie chce mieć kontaktu. Nie chcę z nimi rozmawiać. Nie mamy o czym. Nieważne o czym zaczynamy rozmawiać, zawsze kończy się na polityce – mówi syn państwa Kobec, Aleksander.

W Polsce państwo Kobec znaleźli nowych przyjaciół. Paweł Jarząbek jest dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury w Gietrzwaldzie, który leży niedaleko ośrodka, w którym mieszkali Kobecowie.

- Goli i weseli przyjechali. Nie mieli pieniędzy, nie mieli nic, żadnych dóbr materialnych poza tym co mieli na sobie i jakichś drobiazgów. I wiedziałem, że bardzo chcą pracować. A ponieważ pracowałem w gazecie to wiedziałem, że jest możliwość dorabiania sobie – bo studenci w Olsztynie to robią – wkładkowanie reklam. I tam jakieś nieduże pieniądze można zarobić. I skontaktowałem się z moimi przyjaciółmi z Gazety Olsztyńskiej i okazało się, ze nie ma sprawy. Oni wtedy już mieli kartę stałego pobytu, byli po kursie języka polskiego i mogli legalnie pracować - mówi Paweł Jarząbek, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Gietrzwałdzie.

Od ponad dwudziestu lat Igor pracował jako dyrektor Akademii Instrumentów Dętych w Doniecku. - Moje puzony, a miałem trzy, zostały w Doniecku. Wszystko zostało w Doniecku, bo nic nie można było stamtąd wywieźć. Separatyści nie pozwalają. A poza tym, wywożenie puzonu mogło być niebezpieczne, bo z daleka puzon przypomina karabin. Powiedziałem sobie: mam sprawną głowę, sprawne ręce, to w przyszłości zarobię na nowy puzon – mówi Igor Kobec.

Ale Igor, zdobył puzon szybciej, niż się spodziewał. Marian Kowalski, dyrektor szkoły muzycznej w Dywitach zorganizował zbiórkę pieniędzy na instrument.

Spotkaliśmy się przypadkiem w Rybakach organizując jako grupa mieszkańców pomoc dla nich. Zbieraliśmy rzeczy, ubrania, łóżeczka, sprzęt domowy. I kiedy tam pojechałem, zacząlem się pytać czy są tam jacyś muzycy. I wtedy się okazało, ze pan Igor jest puzonistą a ja jestem trębaczem, wiec blacharz blacharza zrozumie – opowiada Janusz Ciepliński, dyr. Powiatowej Szkoły Muzycznej w Dywitach.

Kiedy uzbierano potrzebna sumę, producent postanowił przekazać puzon gratis, a zebrane pieniądze wręczono rodzinie Kobeców.

Dla Ałły muzyka to także szansa, żeby choć na moment zapomnieć o wojnie, która zabrała im dom i pracę. Chociaż w Doniecku pracowała jako pomoc domowa, to z wykształcenia jest skrzypaczką i przez kilka lat śpiewała też w chórze cerkiewnym. Wraz z Andżeliką i Anną, które tez uciekły z Donbasu, stworzyły trio „Barwy”.

Aleksander studiował hotelarstwo, ale nie znalazł pracy w swoim zawodzie i zarabiał jako ochroniarz w szkole muzycznej. Został ranny podczas ostrzału.

- Nagle rozbiło się okno. Siedziałem w moim pokoju. Zrobiło mi się ciemno w oczach… I poczułem ból… Odłamki szkła poraniły mnie w głowę, długo je potem wyciągaliśmy… - opowiada Aleksander.

W sierpniu, państwo Kobec wreszcie zamieszkali w Wieluniu. Na razie tylko pani Ałła znalazła zajęcie: w weekendy pracuje w restauracji jako kucharka. Kobecowie korzystają tez z pomocy opieki społecznej.

- Wszystko się rozwiąże w swoim czasie. Nigdy nie ma nic od razu. Może i lepiej, jak układamy sobie życie powoli? Ja zawsze powtarzam, że jak mam pyszne ciastko, to chcę jak najdłużej go posmakować i jem po kawałeczku. A jakby wszystko było od razu? Wtedy nie ma czasu się tym cieszyć i dziękować tym, którzy nam pomogli – kończy Ałła.

Rodzina Kobeców nie traci optymizmu. Dla nich najważniejsze jest to, że są już bezpieczni. A reszta, jak mówią, przyjdzie z czasem.

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod katem Waszych alertów.

podziel się:

Pozostałe wiadomości