Tragiczne skutki lekarskich zaniedbań

TVN UWAGA! 131660
Zaledwie dwa miesiące minęły odkąd Szpital Wojewódzki we Włocławku znalazł się na ustach urzędników, polityków i zwykłych obywateli. Szereg zaniedbań i nie podjęcie na czas decyzji o cesarskim cięciu spowodowały śmierć nienarodzonych bliźniąt i tragedię ich rodziców. Wśród wielu współczujących im ludzi byli Joanna i Piotr Czajkowscy. Nie przypuszczali, że to im niebawem zawali się świat.

- Nasz syn do końca śmiał się, tańczył, i w jeden dzień runęło nam życie, ponieważ tak szybko odszedł, że nie mogliśmy się z nim pożegnać. Winę za śmierć naszego syna ponosi włocławski szpital - mówi Piotr Czajkowski. - Jeśli w ostatni dzień ja się z nim jeszcze bawię. To tak jakby ktoś powiedział „okej”, a dzisiaj już go nie ma. Wyszedł lekarz i powiedział, że Oliwier ma duży guz 10 centymetrów na 10. Pierwszy szok był taki, że to nie jest możliwe. Myśleliśmy, że to pomyłka, że chodzi o 10 milimetrów, bo jak może być w głowie taki wielki guz? - dodaje Joanna Ciechurska-Czajkowska. Oliwier był długo wyczekiwanym dzieckiem. Rozwijał się prawidłowo pod okiem szczęśliwych rodziców, ale w listopadzie ubiegłego roku uwagę mamy zwróciły wyraźne zmiany zachowania dwuletniego wówczas chłopca. - Jak tak, to biegał. Teraz zaczął kuleć na nóżkę, szukać punktu podparcia, zaczepu. Stwierdziliśmy, że coś jest nie tak i trzeba iść do lekarza. Któregoś dnia przestał wstawać z łóżeczka, przestał jeść. Gdy przestał pić, pojechaliśmy do szpitala we Włocławku i został przyjęty na oddział obserwacyjny dziecięcy - opowiada Joanna Ciechurska-Czajkowska. Oliwier spędził w szpitalu dziewięć dni. Po badaniach USG oraz krwi, kału i moczu stwierdzono, że chłopiec cierpi na chorobę pasożytniczą. Uwagę lekarzy zwrócił jedynie fakt, że Oliwier płacze podczas obchodów - zalecili więc wizytę u psychologa i neurologa. Kiedy zadziałały kroplówki, dziecko wypisano do domu. - Nadal miał problem ruchowy, nie chciał wstawać. Zapisałam syna do neurologa we Włocławku, jest to lekarz z Centrum Zdrowia Dziecka, bo ma doświadczenie bardziej w klinice, więc będzie wiedział. Lekarz go opukał i stwierdził, że dochodzi do siebie po pasożytach. Że ma zachwiania, bo dochodzi do siebie pewnie po szpitalu – wspomina Piotr Czajkowski. - Tam bardzo ważny był ten czas, że trzy miesiące temu można było jeszcze coś zrobić, dla dziecka i nikt nam w tym nie pomógł - dodaje Joanna Ciechurska-Czajkowska. Mijały miesiące. Wizyty u kolejnych lekarzy nic nie dawały, a zmartwieni rodzice obserwowali o Oliwiera kolejne niepokojące objawy. - Oliwier bardzo schudł, bo chyba około 2 kilo. Pampersa musiałam zapinać rzep na rzep. Nie chciał się kąpać, nie chciał dać mi umyć głowy. Kiedyś nie chciał wyjść z wanny a teraz nie chciał do niej wejść. Jak go nachylałam, to był jeden krzyk, gdy mu myłam głowę. A jego tak bolało po prostu – mówi pani Joanna, mama chłopca. W końcu, podczas kolejnej prywatnej wizyty, lekarkę zaniepokoił nierówny rozrost głowy Oliwiera. Na skierowaniu do szpitala napisała m.in. by dziecku pilnie wykonać tomografię komputerową. Kilka dni później w końcu zrobiono badanie - jedyne, które mogło wykryć guza mózgu. Tego samego dnia Oliwiera przewieziono na sygnale do Centrum Zdrowia Matki Polki na operację. - Lekarz powiedział, że musimy się z nim pożegnać przed blokiem operacyjnym. Wtedy nie wiedziałam, że widzę go ostatni raz. Powiedziałam mu, żeby się trzymał i że musi do nas wrócić. Fiknął tylko nóżką, zacisnął rączkę i to był ostatni raz kiedy go widziałam żywego. Reanimowali go 45 minut, ale guz był tak wielki, że był taki krwotok, że nie dali rady - mówi Joanna Ciechurska-Czajkowska. - Wystarczyło tylko jedno podstawowe badanie, które nam – rodzicom i lekarzom – dałoby jasną drogę do dalszego leczenia naszego dziecka. Tego badania nie przeprowadzono w związku z tym, odebrano mu szansę życia. To badanie było zrobione 14 lutego i wtedy było już za późno – dodaje Piotr Czajkowski. - Przyjęliśmy dwuletniego chłopca z olbrzymim guzem mózgu, olbrzymią ciasnotą śródczaszkową, jak się później okazało w wyniku badania patomorfologicznego był to guz złośliwy. W tym dniu już nie było dla chłopca ratunku. W przypadku nowotworów, diagnoza im szybciej postawiona, tym lepiej. W przypadku guza mózgu może być nadmierny przyrost obwodu głowy, poranne nudności wymioty, a także wystąpienie niedowładów kończyn górnych, dolnych – opowiada prof. Emilia Nowosławska, Centrum Zdrowia Matki Polki. Sprawa śmierci chłopca jest kolejną tragedią dotyczącą włocławskiego szpitala, którą bada prokuratura. - W rozpoznaniu w dokumentacji medycznej jest wpisana choroba pasożytnicza jak i infekcja. Na infekcję i chorobę pasożytniczą został przyjęty do szpitala, z takim rozpoznaniem wypisany, podleczony, według lekarzy nie było żadnych wskazań, żeby stwierdzić, że jest to guz mózgu. Pozostawiam to wszystko ocenie prokuratury – tłumaczy Krzysztof Malatyński, dyrektor wojewódzkiego szpitala we Włocławku. Rodzice złożyli doniesienie na szpital, a dyrektor szpitala - na neurologa, który badał dziecko później. Mimo wielu prób, lekarz neurolog, który badał Oliwiera, nie porozmawiał z nami przed kamerą.

podziel się:

Pozostałe wiadomości