Pioruny, które uderzały w wielki metalowy krzyż na szczycie Giewontu poraziły m.in. 16-latków Huberta i Adriana.
- Było czuć prąd na całym ciele, najbardziej na rękach i nogach. Mam poparzone okolice żeber. Ale w porównaniu do innych osób, które miały chociażby otwarte złamania to mieliśmy bardzo dużo szczęścia, że nie stało się nam nic poważniejszego - mówi Hubert i dodaje: Widzieliśmy osoby, które zginęły. Jedna z dziewczynek była uderzona kamieniem w tył głowy, a inne osoby były porażone.
W chwili załamania pogody na szczycie Giewontu było bardzo dużo osób.
- Nie było, gdzie postawić nogi. Nie było jak uciec. Zaczął padać deszcz, skały były śliskie. Wszyscy zaczęli się pchać. Nie dało się szybciej schodzić, bo można było spaść - opowiada Hubert.
Mimo to, Hubert i jego kolega Adrian pomagali innym m.in. kobiecie, która straciła wzrok.
- Szliśmy i siedziała kobieta na kamieniu. Zapytała, czy ktoś tu przechodzi. Zapytałem, co jej jest. złapałem ją za rękę i zaczęliśmy schodzić. Powiedziała, że jest z nią mąż i dziecko, tylko są niżej. Uważałem na nią, żeby nie schodziła w prawo, ani w lewo, bo skały były mokre i buty się ślizgały. Doprowadziłem ją do męża, który miał złamaną nogę. Potem miał przylecieć helikopter.
W czwartek po południu nad Tatrami przeszła gwałtowna burza. Zginęły cztery osoby. 27 poszkodowanych nadal przebywa w małopolskich szpitalach.
Prokuratura wszczęła śledztwo, które jest prowadzone pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci czterech osób.
Zobaczcie cały odcinek.