Do tragedii doszło w ostatnią niedzielę lutego.
- Otrzymaliśmy zgłoszenie o pożarze domu mieszkalnego w Choroszczy. Ze zgłoszenia wynikało, że w domu mogą przebywać mieszkańcy. W trakcie gaszenia skrupulatnie przeszukano pomieszczenia. Zlokalizowano cztery ofiary śmiertelne - 45-letniego mężczyznę i troje dzieci, w wieku 3-, 8- i 10 lat – mówi mł. bryg. Piotr Chojnowski, rzecznik prasowy Podlaskiego Komendanta Wojewódzkiego PSP.
Sąsiedzi, z którymi rozmawiał reporter Uwagi!, mówią, że feralnej nocy najpierw usłyszeli wybuch.
- Spałam i mąż nagle mówi: „Słyszałaś?”. Odsłonił rolety i mówi, że się pali u sąsiadów. Był wybuch, coś jak petarda. Z kolei mąż mówi, że taki jakby skrzynka wybuchła, że coś z elektryką – opowiada jedna z mieszkanek.
Jak mogło dojść do pożaru?
- Pierwsze informacje, które dotarły do policjantów, to była prośba o interwencję. Prośba kobiety, która wybiegła z domu po kłótni i zadzwoniła na numery alarmowe od jednego z sąsiadów – mówi podinsp. Tomasz Krupa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
- Mój mąż był w środku, bo jest strażakiem OHP. Mówił, że znaleźli tam, przy nim [zmarłym 45-latku – red.], kanister. Że on był na dole, a dzieci na górze. To była benzyna, na pewno – słyszymy od jednej z mieszkanek.
- Aktualnie najbardziej prawdopodobna wersja wydarzeń jest taka, że to mężczyzna, który zginął w tym pożarze, celowo podpalił dom, powodując śmierć również swoich dzieci – mówi Łukasz Janyst, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.
Prokuratura potwierdza też, że na miejscu znaleziono kanister i zapalniczkę.
- To właśnie te przesłanki wskazują na prawdopodobieństwo wersji o podpaleniu – mówi prokurator Łukasz Janyst.
Z Nowego Jorku do Choroszczy
Rodzina państwa Z. była dobrze znana w Choroszczy. Matka pani Urszuli pracowała w urzędzie, ojciec w gminnym centrum kultury i sportu. Babcia często chwaliła się wnuczkami.
- Pokazywała zdjęcia, one były jej oczkiem w głowie – mówi Urszula Glińska, rzeczniczka Urzędu Gminy w Choroszczy. I dodaje: – Nie słyszeliśmy, żeby cokolwiek złego się działo. Nie było też sygnałów ze szkoły, dzieci były zadowolone. Dlatego dzisiaj jesteśmy wszyscy tak bardzo zszokowani tą sytuacją. Te dzieci jeszcze niedawno uczestniczyły w ofercie ferii, które przygotowaliśmy jako centrum kultury. Nie zauważyliśmy niczego, co by wskazywało, że dzieci są zastraszane czy jakoś odosobnione.
Państwo Z. półtora roku temu kupili dom w Choroszczy. Wcześniej przez 18 lat pracowali w Stanach Zjednoczonych, gdzie też się poznali. Pani Urszula jest pielęgniarką. Jej mąż pracował jako wysoko wykwalifikowany elektryk.
- Pani Urszula podjęła pracę, dobrze płatną. I chyba tak się umówiła, ze swojej już świętej pamięci małżonkiem, że on się będzie opiekować dziećmi – mówi Glińska. I dodaje: - Na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że był to przykładny ojciec.
Skontaktowaliśmy się ze znajomymi rodziny z Nowego Jorku.
„Pracowałam z nią w tym samym szpitalu. Potrafiła znaleźć odpowiedzi na trudne pytania, pracując z ludźmi z całego świata. Nie bała się wyzwań”, napisała znajoma pani Urszuli.
Według niej, pani Urszula nigdy nie narzekała na męża.
„On zajmował się dziećmi, chodził z nimi do parku. Dużo pracował”, opisuje i sugeruje, że mężczyzna mógł mieć problem z odnalezieniem się w Polsce.
„Tutaj bardzo dużo pracował, więc był zajęty. Jak pojechał do Polski, to może nie mógł znaleźć pracy i wtedy o kłopot nie trudno”.
Niebieska Karta
W Polsce pod koniec zeszłego roku doszło do zdarzeń, które burzą dobrą opinię o mężczyźnie. W domu Z. miało dochodzić do awantur.
- W sylwestra wyprowadzali go w kajdankach. Ale nie wiem, co tam była za afera. Po tej awanturze bardzo często nocowali jej rodzice. W styczniu raz widziałam tam policję – opowiada jedna z sąsiadek.
Po tym zdarzeniu założono Niebieską Kartę. Jednak kilka tygodni później oboje małżonkowie zabiegali o zakończenie tej procedury.
- W protokołach widzimy, że tłumaczyli to incydentem, że mają świadomość problemów, które się zdarzyły w ich życiu. Stwierdzili, że z problemem poradzą sobie sami. Procedura Niebieskiej Karty została zakończona - mówi Urszula Glińska.
Co wydarzyło się feralnej nocy?
- Jeśli chodzi o sekcję, to biegli nie byli w stanie na podstawie samych sekcji jednoznacznie określić przyczyny zgonu. Stąd też będą przeprowadzone dodatkowe badania histopatologiczne, badania krwi pod kątem zawartości tlenku węgla i dopiero po przeprowadzeniu tych badań biegli w pisemnych opiniach będą mogli jednoznacznie wypowiedzieć się na temat przyczyn śmierci – tłumaczy prokurator Łukasz Janyst.
Czy mężczyzna mógł wcześniej zabić dzieci?
- Na razie niczego nie można wykluczyć. Natomiast nie ma danych, które mogłyby wskazywać na to, że do śmierci mogło dojść przed pożarem – mówi prokurator Janyst.
Pani Urszula jest teraz pod opieką swoich rodziców.
- Jest wstrząśnięta, ciężko jej tutaj funkcjonować – mówi Urszula Glińska.
- Nie poznamy odpowiedzi, dlaczego doszło do tragedii, ponieważ jest ona w jednej głowie, głowie osoby, która zginęła – uważa Robert Wardziński, burmistrz Choroszczy.
Autor: Uwaga! TVN