- Do naszego kraju z drugiego końca świata zwozi się odpady, które zatruwają i zabijają. To jest kumulacja nieszczęścia, chorób, problemów i przegrana nas wszystkich. Szczególnie, kiedy ludzie oglądają Salwadorczyków, którzy cieszą się, że pozbędą się ładunku, który zatruwał ich, powodował choroby i śmierć. To co my mamy teraz kondukt pogrzebowy przygotować na powitanie? – pyta Halina Mucha, Stowarzyszenie Samorządne Strzemieszyce.
Z Salwadoru ma trafić do Polski transport 72 ton odpadów, głównie pestycydów. Tam nie ma możliwości ich utylizacji. Kiedy dotrą do Gdyni, zostaną załadowane do ciężarówek, które przywiozą je do spalarni w Strzemieszycach, dzielnicy Dąbrowy Górniczej. Mieszkańcy są przerażeni i protestują. Nie chcą tego transportu. Twierdzą, że to wielkie zagrożenie dla zdrowia ich dzieci.
- Dwa lata temu dziecko zachorowało mi na zapalenie tarczycy. Ma zaledwie sześć lat, a od dwóch jest chory. Przypuszczam, że jest to spowodowane zanieczyszczeniem środowiska. Codziennie sprawdzamy przed domami stoły i krzesła. Jak wycieramy, widać tam szklący się pył – mówi Dorota Blacha, mieszkanka Strzemieszyc.
- Półtora roku borykamy się z tajemniczymi bólami głowy. Jesteśmy po diagnozie. Niestety upewniliśmy się, że w tym wieku dziecko nie powinno odczuwać takich bóli. Specjalista wypowiedział się w ten sposób, że najlepiej byłoby się stąd wyprowadzić – dodaje Magdalena Matyjasik, mieszkanka Strzemieszyc.
Zgodę na przyjęcie transportu wydał Główny Inspektorat Ochrony Środowiska. Zapewnia, że nie ma powodów do niepokoju.
- My ten zakład często kontrolujemy ze względu na to, że jest to spalarnia odpadów niebezpiecznych. Ale ona jest przystosowana do tego, i robi to dobrze. Nie mieliśmy możliwości odmówić, przyjęcia tych odpadów. Jesteśmy zobowiązani konwencjami, przepisami. Odmowa mogłaby nastąpić wyłącznie, jeżeli ten zakład wysyłający nie spełniłby którejś z licznych przesłanek. Ale to nie miało miejsca – tłumaczy Anna Wrześniak, Śląski Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska.
W drugiej połowie grudnia ciężarówki przyjadą do spalarni. Prezes firmy oprowadziła nas po zakładzie i wyjaśniła, jak będzie wyglądał proces unieszkodliwienia odpadów.
- To są odpadowe agrochemikalia, niczym nie różniące się od tego, co jest wytwarzane w Polsce, co jest przyjmowane jako polski odpad na naszej instalacji. Te odpady nie są dla nas niebezpieczne. Nasz chemik był w Salwadorze, żeby mieć pewność, że to, co zostało zanalizowane trafia do opakowań i transportu. Oraz żeby mieć pewność, że odpady zostały spakowane w taki sposób, jaki my wymagamy – opakowania jednostkowe w beczkach, w opakowania zbiorczych, szczelnych, zabezpieczonych – zapewnia Barbara Farmas, prezes SARPI Dąbrowa Górnicza Sp. z o.o.
Maksymalny przerób w zakładzie to sześć ton odpadów na godzinę. Te pochodzące z Salwadoru zostaną spalone w piecu w temperaturze 1000 stopni.