- To był ułamek sekundy. Zdążyłam tylko odwrócić głowę. Widziałam zbliżający się na mnie przód samochodu. Zobaczyłam zderzak przed oczami, a później nic już nie pamiętam. Nie wiem, w jaki sposób znalazłam się na trawniku. Cały czas wierzyłam w to, że Borysa uda się uratować. Podeszłam z drugiej strony, zobaczyłam płynąca krew i te wszystkie nadzieje coraz bardziej upadały. Przyjechało pogotowie. Wyszedł lekarz, podeszli do Borysa. Przyłożyli mu coś do klatki i lekarz powiedział, że Borys nie żyje. Ten kierowca jechał z własnym dzieckiem na tylnym siedzeniu. Wysiedli z samochodu. Ten chłopiec widział leżącego Borysa. Zaczął płakać i powiedział: tatusiu, mówiłem ci, żebyś tak szybko nie jechał. Kierowca podszedł do mnie i spytał czy mu wybaczę. Trudno jest wybaczać takie rzeczy – mówi Beata Szaturska. Po śmiertelnym wypadku, do którego doszło na początku sierpnia na przecinającej dzielnicę ulicy Mrówczej, mieszkańcy warszawskiego Wawra zaprotestowali. Oburzyła ich bezczynność urzędników, którzy nie poprawili bezpieczeństwa na tej ulicy, mimo że rok temu niemal w tym samym miejscu zginęła dwójka dzieci. - Była bardzo ładna pogoda. Pojechałam z wnuczkami, bo miałam do załatwienia sprawę. Droga spokojna, było pusto. Skrzyżowanie puste, ja miałam pierwszeństwo. Kiedy byłam już na wysokości ulicy Mrówczej, wjechał mi w tylne drzwi boczne. Było tak silne uderzenie, że samochód został wypchnięty za oś jezdni. Samochód przewrócił się na bok. Przez tylną klapę wyciągali wnuczki. Byli nieprzytomni. „Babcia oni nie oddychają”. Miałam przebłysk nadziei, bo zaczęła wymiotować, myślałam, że może odzyskuje przytomność. Ale to była oznaka najtragiczniejszego –wspomina Ewa Lubańska, mieszkanka Wawra. Po tym wypadku mieszkańcy Wawra wymusili na urzędnikach przebudowę skrzyżowania. Po kilku tygodniach zreorganizowano w tym miejscu ruch i zbudowano rondo, które jednak tylko w niewielkim stopniu poprawiło sytuację. - Wykonano rondo przejazdowe typu pinezka. Wszelkie manewry na skrzyżowaniu pozostały takie same. Nie wymusza się na kierowcach zmiany toru jazdy, a co za tym idzie zmniejszenia prędkości - uważa Łukasz Oleszczuk, Stowarzyszenie Integracji Stołecznej Komunikacji SISKOM. Główną przyczyną wypadków na ulicy Mrówczej była nadmierna prędkość. Postanowiliśmy sprawdzić, ilu kierowców w tym miejscu nie przestrzega przepisów. - Zarejestrowaliśmy 95 zdarzeń. Średnie wykroczenie kształtowało się na poziomie 60 – 65 km/h, przy założeniu, że na tym odcinku obowiązuje 50 km/h. Chociaż mieliśmy rekordzistów – 91 km/h. Mamy tu przedszkole, przejście dla pieszych, więc zagrożenie wypadkowe jest duże – mówi Jan Wojciechowski, Zakład Urządzeń Radiolokacyjnych ZURAD. Mieszkańcy Wawra wiele razy zwracali uwagę urzędnikom na niebezpieczne miejsca przy ulicy Mrówczej, niestety bezskutecznie. A do groźnych sytuacji dochodziło tu już od dawna. - Jest tu łuk drogi, samochody pędząc nim widzą przed sobą fantastyczna prostą. Kierowcy przyciskają gaz. Jest tu jedno przejście dla pieszych, nie jest ono w żaden sposób chronione, nie ma ograniczenia prędkości. Są dwa przedszkola. To jest miejsce dla mieszkańców bardzo niebezpieczne, jeśli chodzi o ruch pieszych - uważa Beata Koselska, mieszkanka Wawra. - Na skrzyżowaniach nie ma żadnych elementów, które zmuszają kierowców do ograniczenia prędkości. Doraźnym rozwiązanie jest zastosowanie elementów segmentowych, które można zamontować bez uzyskiwania wszelkich decyzji administracyjnych budowlanych, tylko za zgodą inżyniera ruchu. Przykładem jest próg wyspowy. Pojazdy osobowe muszą zwolnić, żeby przez niego przejechać - tłumaczy Łukasz Oleszczuk, Stowarzyszenie Integracji Stołecznej Komunikacji SISKOM. Po tragedii na Mrówczej częściej pojawia się straż miejska, ustawiono też tablicę ostrzegającą o fotoradarach. Urzędnicy zaprosili na spotkanie mieszkańców, ale na razie nie uzgodniono żadnych szczegółowych działań poprawiających bezpieczeństwo. - Faktem jest to, że kierowca, który powinien jechać 50 km/h jechał szybciej. I to jest powód, dla którego zginęło dziecko, czy zginęli wcześniej piesi na innych ulicach. Progi są zaprojektowane, ale niech się nie wydaje, że kosztują 5 złotych. Ja muszę wiedzieć, że ten próg jest przykręcony w taki sposób, żeby zapewniał bezpieczeństwo. Wcześniej najwidoczniej nie mogliśmy tego zrobić. Powstrzymywało nas uzgodnienie projektu, częściowo finansowe sprawy. W kontekście wszystkich potrzeb dzielnicy, nie uważam, żeby to była sytuacja, która powoduje we mnie poczucie wielkiego niezadowolenia - twierdzi Jolanta Koczorowska, burmistrz Wawra.