Rodzeństwo Ł.
Janusz Wontek kilka lat temu wziął pożyczkę na 15 tys. zł. Gdy przez problemy zdrowotne stracił pracę, nie miał pieniędzy na spłatę. Kiedy dług urósł do 43 tysięcy, u pana Janusza pojawił się komornik. Wówczas pojawiło się rodzeństwo Ł.
- Powiedzieli mi, że spłacą mój dług, bo moje mieszkanie zostanie sprzedane. W zamian dostanę inne lokum. Podpisałem dokumenty, w których deklarowali, że wszystko za mnie załatwią, a ja nie muszę się niczym przejmować – wspomina.
Już po jedenastu dniach od podpisania umowy z Małgorzatą Ł. pan Janusz pojawił się u notariusza. Sprzedał swoje mieszkanie, a kupujący spłacił jego długi. Małgorzata Ł. przyjęła 36 tys. zł. prowizji. Pozostałych pieniędzy, czyli ponad 100 tys. zł, pan Janusz nie zobaczył. Brat Małgorzaty Ł. przeprowadził mężczyznę do małego mieszkania w bloku.
- Nie jestem właścicielem tego nowego mieszkania. Powiedzieli mi po prostu, że mogę tu mieszkać. Zostało mi ono użyczone – mówi Wontek.
Okazuje się, że właścicielem mieszkania, które użyczono panu Januszowi jest Patryk Ł. i powiązane z nim fikcyjne instytucje.
Jak działają?
Rodzeństwo Ł. najpierw namierza zadłużoną, osobę, której sytuacja wydaje się beznadziejna. Potem proponuje sprzedaż jej mieszkania.
- Klientów odnajdowaliśmy w obwieszczeniach sądu. Miałam kilka tablic, które miałam regularnie pilnować. Z nazwisk tam zamieszczonych robiliśmy bazę. Wrzucałam im [osobom zadłużonym – red.] do skrzynek kartki, potem listy. Trzeba było ich nakręcać, że są możliwości, że możemy pomóc – mówi była współpracowniczka rodzeństwa Ł.
Pieniądze ze sprzedaży mieszkania idą na spłatę długu i ogromną prowizję dla rodzeństwa Ł. Pozostała kwota powinna trafić do osoby sprzedającej mieszkanie. Tak się jednak nie dzieje. Pieniądze przelewane są na konto firmy rodzeństwa Ł. Sprzedający trafia do użyczonego mieszkania, które może stracić w każdej chwili.
- Oni zawsze chcieli mieć mega kasę, to jest ich cel – dodaje współpracowniczka.
Państwo Mazurowie
Ten sam mechanizm miał zadziałać w przypadku państwa Mazur. Starsi, schorowani emeryci, którzy wpadli w kłopoty finansowe mają 75-metrowe mieszkanie w krakowskiej Nowej Hucie.
- Nie szukaliśmy tej pani, ona sama nas znalazła. Przyszła do nas i zaczęła rozmowę o ewentualnej zamianie naszego mieszkania – wspomina Jan Mazur.
Po spotkaniu z naszymi reporterami państwo Mazurowie zrozumieli, że mogli zostać wykorzystani i stracić mieszkanie. Byli już jednak po wstępnej umowie u notariusza. Mieszkanie miało zostać sprzedane za trzy dni.
- Wczoraj dzwonili do nas kilkanaście razy. Ta pani mówiła, że jak się nie stawimy, to będziemy musieli zapłacić 80 tys. zł, a mieszkanie i tak stracimy – mówi Jan Mazur.
Pod pretekstem ochrony pieniędzy przed wierzycielami, Małgorzata Ł. zaproponowała małżeństwu przelew ze sprzedaży ich mieszkania na konto jej firmy.
Towarzyszyliśmy państwu Mazurom, w dniu, w którym zobowiązali się sprzedać mieszkanie u notariusza.
- Ta umowa jest dla państwa bardzo niekorzystna. Nie zabezpiecza w ogóle waszych interesów. Jedyne, co pewne, to, że pozbywacie się mieszkania. Nie ma pewności, że dostaniecie mieszkanie zastępcze. Może się zdarzyć tak, że umowę wypowiedzenia dostaniecie już na drugi dzień po wejściu do lokum zastępczego – wyjaśniał Mazurom Piotr Wojtaszak, adwokat, który zgodził pomóc starszemu małżeństwu.
W umowie podpisanej przez Mazurów, wartość ich mieszkania została skrajnie zaniżona.
Dzięki naszej interwencji udało się unieważnić sprzedaż mieszkania Mazurów. Prokuratura prowadzi śledztwo, pan Mazur został już przesłuchany. Śledczy badają też poprzednie sprawy i, to ile osób mogło zostać wykorzystanych w ten sposób?
Pan Janusz Wontek stracił swoje mieszkania.
- Nikogo nie okradłem w życiu, ani nie oszukałem. Myślałem, że zostanę potraktowany podobnie. Jestem naiwny – kończy.