- Mieliśmy stanąć na rękach. Podeszłam do drabinek. Za pierwszym razem mi się nie udało. Przy drugim podejściu odbiłam się od drabinek. Upadłam na kark. Poczułam tylko ból w plecach. Zabrało mi dech. Pani spytała się mnie czy mnie boli. Gdy potwierdziłam, zrobiła mi wagę. Stanęłyśmy do siebie plecami po czym wzięła mnie na swoje plecy. Pani powiedziała, że nic mi nie będzie i kazała podejść do zaliczenia jeszcze raz. Na kolejne zajęcia plecak niosła mi już przyjaciółka, bo ja sama nie dawałam już rady. Kiedy w trakcie lekcji zaczęły drętwieć mi ręce poszłam do swojej wychowawczyni i poprosiłam o zadzwonienie po rodziców - opowiada 16-letnia Wioleta. Rodzice zabrali córkę do lekarza. Zdjęcie rentgenowskie wykazało złamanie dwóch kręgów piersiowych. Wioleta trafiła do szpitala w Radomiu gdzie spędziła 10 dni. Wioleta powinna teraz kończyć gimnazjum. Nie zdawała jednak egzaminu końcowego. Ma zwolnienie lekarskie do końca roku. Rodzice domagają się by szkoła wzięła odpowiedzialność za to co stało się ich córce w trakcie lekcji. - Na zdjęciach z monitoringu widać, że dziewczynka poruszała się po szkole w sposób nie wzbudzający podejrzeń, że coś jej może dolegać. Nauczyciele postąpili tak jak powinni byli postąpić. Zawiadomiony był rodzic – broni zachowanie pracowników szkoły dyrektor gimnazjum w Białobrzegach, Krzysztof Wójcik. Dyrektor myli się jednak. Jego błąd potwierdziła kontrola powypadkowa przeprowadzona przez kuratorium oświaty w Warszawie. - W naszej ocenie wicedyrektor powinien w tej sytuacji przynajmniej zasygnalizować, czy też w rozmowie z rodzicem zapytać czy nie wezwać pogotowia. A de facto powinien był wezwać od razu pogotowie, działając na zasadzie „dmuchania na zimne” – komentuje sytuację rzecznik Kuratorium Oświaty w Warszawie, Andrzej Kulmatycki. Ta sytuacja powinna być przestrogą dla innych nauczycieli. W razie wypadku, czy z pozoru niewinnej kontuzji lepiej zawsze zakładać, że skutki mogą być poważniejsze niż wynika z pobieżnej oceny.