Pierwszy po wojnie proces o kanibalizm. Co zdecydował sąd?

TVN UWAGA! 5262315
TVN UWAGA! 343992
Mieli zabić człowieka, poćwiartować, upiec na ognisku i go zjeść. Jest wyrok w pierwszym w powojennej Polsce procesie o kanibalizm.

Makabryczna zbrodnia miała mieć miejsce w okolicach wsi Kołki w Zachodniopomorskiem między lipcem a październikiem 2002 roku. Zdaniem śledczych pięciu mężczyzn zabrało z jednego z barów innego mężczyznę do samochodu. Wywieźli go kilkanaście kilometrów dalej nad jezioro Osiek, gdzie miało dojść do morderstwa, usmażenia i zjedzenia części ciała ofiary.

- Pomimo tego, że nie ustalono danych tego mężczyzny, zebrany w toku postępowania materiał dowodowy, jak również pozostałe materiały zgromadzone w sprawie, dały podstawę do tego, żeby skierować akt oskarżenia do sądu – tłumaczyła w lutym Alicja Macugowska-Kyszka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.

Aresztowano czterech mężczyzn

Po 15 latach od czasu, gdy miało dojść do zbrodni, zatrzymano podejrzanych. W jednym czasie aresztowano czterech mężczyzn. Piąty już nie żył i to on rzekomo przed śmiercią miał opowiedzieć o całej historii. Słyszała to osoba, która po jego śmierci wysłała anonimowego maila na policję.

Zabili i zjedli człowieka? Zobacz pierwszy reportaż>

Sprawą zajmowaliśmy się na początku roku. Mieszkańcy Kołek nie wierzyli w prawdziwość historii. Jedna z napotkanych przez naszą ekipę mieszkanek okazała się matką nieżyjącego Zbigniewa B., który przed śmiercią rzekomo miał wyjawić całą sprawę.

- Nigdy w życiu o tym mi nie mówił. Jestem matką, ale on coś miał z psychiką. Mógł nazmyślać – podkreślała.

Podejrzani, po morderstwie, które jest im zarzucane, i zjedzeniu części ciała mężczyzny, mieli utopić zwłoki w jeziorze. Jednak po przeczesaniu dna jeziora nic nie znaleziono. Nie wiadomo też, kim była ofiara. Po półtora roku uchylono areszt tymczasowy trzem oskarżonym. Z dwoma z nich rozmawialiśmy na początku roku.

- Oni [organy ścigania – red.] nawet nie wiedzą, kto to miał być. Nikt nie zaginął. Nie wiem, co jest grane – denerwował się pan Janusz.

Mężczyzna przekonywał, że nie spotkał się feralnego dnia z innymi podejrzanymi na ognisku.

– Pierwszy raz nad tym jeziorem byłem z policją.

- Nie wiedziałem, o co chodzi w tej sprawie i do tej pory nie wiem. Nie wiem, jak to wytłumaczyć – załamywał ręce pan Sylwester, drugi podejrzany.

Kanibalizm

- Zabójstwo kanibalistyczne zdarza się w naszej cywilizacji niezwykle rzadko. Zabójcami i kanibalami są schizofrenicy paranoidalni. Druga grupa to seryjni zabójcy, z motywów seksualnych o maksymalnym natężeniu sadyzmu. W całej kazuistyce światowej, mówię to z całą odpowiedzialnością, nie ma przypadku uczty kanibali czy grilla kanibali – zapewnia prof. Jan Widacki, obrońca Roberta Majchera. I dodaje: - Teraz popatrzmy, czy któryś z naszych oskarżonych ma jakiekolwiek cechy, które pozwoliłyby go przypisać do jednej albo drugiej grupy? Żaden. Jest to po prostu z kryminologicznego punktu widzenia niewiarygodne.

Dlaczego jeden z oskarżonych - Robert Majcher pozostawał dalej za kratami? Podobno na tę decyzję miało wpływ zeznanie trzeciego z podejrzanych Rafała O., który miał potwierdzić, co mężczyźni zrobili nad jeziorem z ofiarą, choć później wycofał swoje zeznania. Z nim także nasz reporter rozmawiał w lutym.

- Jestem człowiekiem niewinnym. Niczego takiego nie było – deklarował wówczas.

- Najpierw opowiadał tę historię, potem konsekwentnie odmawiał, potem do tego wracał. Wersja jest troszkę inna. Pamiętajmy, że to jest człowiek upośledzony umysłowo i jest alkoholikiem. To jest człowiek, którym niezwykle łatwo manipulować i go przestraszyć – mówi prof. Widacki.

Zapytaliśmy mężczyznę, dlaczego wcześniej zeznawał inaczej?

- A co miałem powiedzieć, jak mnie dusili?

Kto?

- Policja.

Robert Majcher

- Dostawałem listy od rodziny, ale sam nie pisałem. Każdego dnia myślałem, że mnie wypuszczą z aresztu. A tu kolejny miesiąc, kolejny rok. Nie wiedziałem, że będzie trwało to aż tak długo – tłumaczy Robert Majcher.

Mężczyzna spędził w więzieniu 4 lata. W tym czasie jego życie rodzinne całkowicie się odmieniło.

- Jest wnuk, jest zięć – mówi pan Robert. I zaznacza: - Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Zawsze stawiałem rodzinę na pierwszym miejscu.

- Pomału stara się układać życie w naszym otoczeniu, rodziny, tych najbliższych, którzy przy nim zostali – mówi Nikola Czyżak, córka mężczyzny.

- Chłop pracował, chował rodzinę, to się przyczepili. To są bzdety, bo on do takiego czegoś nawet nie byłby zdolny – zapewnia jedna z sąsiadek mężczyzny.

- To, że siedział cztery lata… zabrali mu cztery najpiękniejsze lata. Dzieci były małe, a teraz już dorastają i on ich w tym czasie nie widział – wskazuje inna sąsiadka. I dodaje: - Jak można zamknąć kogoś za nic i trzymać go cztery lata? Cieszymy się, że jest, ale stracił już wszystko. Stracił rodzinę, dzieci, wszystko, na co ciężko pracował.

Robert Majcher zamieszkał ze swoją matką i drugą z córek. Żona odeszła od niego, gdy przebywał w areszcie, wraz z nią mieszkają ich dwaj synowie.

- Próbuję to sobie jakoś poukładać, ale… - głos mężczyzny się załamuje. - Jeżdżę do pracy i wychowuję córkę, chciałbym wysłać ją na studia. Zniszczyli nam życie i ono już nie wróci. Nic z tego nie wróci – powtarza.

W poniedziałek Robert Majcher został skazany na 25 lat więzienia, na poczet kary zaliczono mu cztery lata, które spędził już w areszcie. Wyrok nie jest prawomocny.

Drugi sędzia podczas ogłoszenia wyroku zgłosił zdanie odrębne, poddał pod wątpliwość przypisywany Robertowi Majcherowi udział w całym zdarzeniu. W stosunku do pozostałych trzech oskarżonych Sylwestra B. Janusza S. i Rafała O. sąd umorzył postępowanie ze względu na przedawnienie się zarzutu o zbezczeszczenie zwłok.

podziel się:

Pozostałe wiadomości