Pani Anastazja przyjechała do Polski z Chersonia.
- Gdy wyjeżdżałyśmy, wyły syreny, to był okropny dźwięk. Wszędzie słychać było zgiełk, czuliśmy strach. Wyjechaliśmy, bo zrozumieliśmy, że nie da się tam już zostać – mówi pani Anastazja.
- Syn pyta mnie, kiedy planujemy wracać do domu. Odpowiadam mu, że jutro. Zawsze tak mówię, że jutro wrócimy – mówi pani Katia.
- Miałam pięć minut na zastanowienie się i pięć minut na pakowanie. Oprócz najpotrzebniejszych rzeczy zdążyłam wziąć modlitewnik. Wzięłam, by modlić się do Boga, żeby ocalił wszystkich ludzi, którzy zostali w Ukrainie. A została tam moja mama, tata i babcia – wyznaje pani Swietłana.
Pan Wiktor niedawno skończył 77 lat. Był tancerzem baletowym, dyrektorem teatru, impresariem.
- Czwartego dnia wojny poszedłem do jednostki i poprosiłem, żeby wzięli mnie do wojska. Jestem oficerem w rezerwie, kapitanem. Służyłem w armii, byłem naczelnikiem w sztabie batalionu, mogłem się przydać, uchronić młodych. Spytali, ile mam lat. Kiedy odpowiedziałem, powiedzieli, że jestem wolny – opowiada.
W Polsce pan Wiktor chce pracować jako nauczyciel tańca.
- Pakowałem się całą noc. Zabierałem dokumenty i potrzebne przedmioty. Kiedy trzeba było jechać, ubrałem się i w drogę – dodaje 77-latek.
Wszystkim naszym rozmówcom udało się uciec. Są bezpieczni w Polsce, jednak myślami pozostają w ojczyźnie.
- Zostało to, czego nie można schować do plecaka. Serce, dusza zostały tam – podkreśla pani Anastazja.